2015-04-12

024. "GARO: Honoo no Kokuin", czyli jesiennego podsumowania cz.XIII

"GARO: Honoo no Kokuin"
Data premiery: 03.10.2014
Czas trwania: 24 x ok. 24 min
Gatunek: Akcja, Fantasy
Studio: MAPPA

~Opis fabuły~
Na świecie nękanym przez demony zwane Horrorami, istnieją też ludzie, których zadaniem jest ich zwalczanie i pieczętowanie - Piekielni Rycerze. Społeczność, nie zdając sobie jednak sprawy z istnienia tych przerażających bestii, całą winą obarcza Piekielnych Alchemików, nazywając ich Wiedźmami czy Czarownikami, którzy swoją magią niosą zgubę mieszkańcom wsi i miast. Siedemnaście lat temu jedna z nich, za rzekome przeklęcie króla Valiante, skazana została na śmierć i podpalona na stosie. Wtedy też doszło do cudu, gdyż kobieta ta będąc w ciąży, urodziła i swoją mocą uchroniła nowo narodzonego syna przed palącymi ją płomieniami. Niedługo po tym wydarzeniu, na ratunek przybył przywdziany w lśniącą zbroję Piekielnego Rycerza, ojciec dziecka, który zabrał je i uciekł przed ścigającymi go poddanymi króla. W ten sposób narodził się Garo, Złoty Rycerz, który obecnie jako siedemnastoletni Leon Luis, razem ze swoim ojcem Germanem, kontynuują wykonywanie swojego obowiązku jako Piekielni Rycerze...



~Recenzja~
Doskonale pamiętam moment, w którym sezon jesienny dopiero co rozpoczynał emisję wychodzących w nim tytułów, a ja, z niewiadomych przyczyn wielce zainteresowana tytułem "GARO: Honoo no Kokuin" z niecierpliwością oczekiwałam możliwości obejrzenia jego pierwszego odcinka. Jak już pewnie wiecie, nie za często zdarza mi się obejrzeć zapowiedź czy chociażby przeczytać opis fabuły danej serii, więc wyznacznikiem mojego zainteresowania jest najczęściej plakat promujący, który zdecydowanie przykuł moją uwagę także i w tym przypadku :) Pamiętacie może, jak podczas recenzji "Shingeki no Bahamut: GENESIS" (>>tutaj<<) wspomniałam co nieco na temat powtarzającego się w kilku jesiennych produkcjach elementu, łączącego w sobie walki z demonami i czasy a'la średniowieczne? "GARO: Honoo no Kokuin" jest kolejnym anime wpisującym się do tej niewielkiej grupki, zaraz obok wymienionego wyżej "Shingeki no Bahamut: GENESIS", jak i tytułu, będącego jednocześnie ostatnim z recenzowanych przeze mnie w tym podsumowaniu - "Nanatsu no Taizai" (chyba nikt nie obrazi się za zdradzenie Wam owej informacji ? ;)). Fakt faktem to właśnie "GARO...", na tle dwóch pozostałych "członków", zajmuje to trzecie i ostatnie miejsce, i jak mniemam większość z Was nie brała nawet pod uwagę owej serii, mając do dyspozycji dość popularnych i nieźle prosperujących przedstawicieli jesiennego sezonu, ale! Jako osoba, która przebrnęła przez te 24 odcinki i może się co nieco na ich temat wypowiedzieć uważam, że również i ten tytuł zasługuje na odrobinę uwagi, do czego mam nadzieję uda mi się Was w dzisiejszej recenzji przekonać :) Ciekawi? Zapraszam do dalszego czytania!


Głównym bohaterem "GARO: Honoo no Kokuin" jest oczywiście Leon, choć nie będę ukrywać, że momentami naprawdę ciężko było dojść jednoznacznie do takiego wniosku. Jak już wiemy, jest on dzieckiem spalonej na stosie Piekielnej Alchemiczki, jak i Piekielnego Rycerza Zoro, Germana Luis, który po śmierci ukochanej, sam wychowywał ich zrodzonego w płomieniach syna. Wyrósł on na poważnego oraz odrobinę ponurego i sztywnego siedemnastolatka, który niosąc brzemię Złotego Rycerza Garo, dumnie wykonuje swoją pracę ratując ludzi od nawiedzających ich Horrorów. Choć mogłoby się wydawać, że jest on wystarczająco silny by poradzić sobie z każdym możliwym przeciwnikiem, szybko okazuje się, że Leon ma problemy z jej kontrolowaniem, a tajemnicze płomienie powoli pochłaniają go od środka. Jego ojciec stara się pilnować, by nie doszło do nieszczęścia w tej kwestii i choć wiążą ich dość napięte stosunki wynikające z niepochwalania zamiłowania Germana do kobiet i zabawy, o ile będzie taka możliwość, ten zawsze przyjdzie mu z pomocą. Ta całkowicie różniąca się od siebie dwójka podróżuje od miasta do miasta w poszukiwaniu horrorów, podczas gdy w tym samym czasie w Valiante, potężny alchemik Mendosa spiskuje za plecami, słabego od choroby króla. Z całego serca nienawidząc Piekielnych Rycerzy i Alchemików, był on odpowiedzialnym za polowania na Wiedźmy, a tym samym śmierć matki Leona na stosie. Za jego sprawą żona króla, Esmeralda, zostaje wygnana z królestwa, a jej syn, książę Alfonso, wyrusza na poszukiwania legendarnego Rycerza Światła (Garo). Jak widać, fabuła "GARO: Honoo no Kokuin" biegnie dwoma torami, które pomimo oddzielnego początku, prędzej czy później złączą się ze sobą w jedną całość - cel zabicia Mendosy, czyli głównego antagonisty owej serii. Więc. Jeśli mam być szczera, bohaterowie z początku nie wydali mi się jacyś wielce specjalni. Zachowanie Leona było irytujące, a moje zainteresowanie kierowałam głównie w stronę Alfonso, bo jak pewnie wiecie, posiadam fetysz męskich blond postaci i nie mogłam przegapić kolejnego ich przedstawiciela ;) A tak na serio... Myślę, że kluczem do sukcesu było ich lepsze poznanie. Trochę więcej szczegółów z przeszłości, trochę więcej wiadomości i... powoli ciekawość zaczynała wzrastać. Na początku to byli zwykli bohaterowie, a po pewnym czasie naprawdę zaczynali wyglądać na dobrze przemyślanych i nie tak banalnych jak mogło się to wówczas wydawać. I tak już zostało do samego końca :) Powiem więcej - naprawdę ich polubiłam i jestem szczerze ciekawa ich dalszych poczynań, bo o ile mi się wydaje, zapowiedziany został kolejny sezon przygód Leona i reszty. Pozwólcie, że na koniec tego akapitu wspomnę jeszcze co nieco na temat seiyuu. Więc głosem głównego bohatera zajął się Namikawa Daisuke i niestety, nie ważne jak próbowałam, nie potrafiłam się przyzwyczaić do tej roli. Głos Leona kompletnie mi do niego nie pasował, wręcz czułam się dziwnie słysząc jego śmiech czy krzyk. Za to niezwykle przyjemnie było mi ponownie usłyszeć Romi Park w roli Emmy Gusman (Piekielnej Alchemiczki, która już w drugim odcinku skrzyżuje swoje ścieżki z naszymi Piekielnymi Rycerzami), bo uwierzcie mi lub nie, nie miałam pojęcia, że podkłada głos do postaci np. Temari z "Naruto" i byłam wręcz pewna, że dla mnie - był to powrót po Osaki Nanie z anime "NANA". Tak czy inaczej naprawdę  miłe zaskoczenie i na dzień dzisiejszy w kwestii bohaterów moja ocena pozostaje dobra :)


Główna fabuła "GARO: Honoo no Kokuin" była naprawdę ciekawa. Dlaczego główna? Bo autorzy mieli tendencję do przerywania głównego wątku na rzecz, według mnie, kompletnie niepotrzebnych historii. W efekcie naprawdę można było się wynudzić i o ile pamięć mnie nie myli (i o ile nie pomyliłam tego z jakąś inną serią...) gdzieś na początku odezwały się u mnie ciche wątpliwości odnośnie dalszego oglądania nowych odcinków. Oczywiście teraz już wiem, że mogłabym tego bardzo żałować, zwłaszcza, że podzielone na tak jakby dwie fabularne części "GARO: Honoo no Kokuin", swoją drugą częścią nie pozostawiało wiele do życzenia. Generalnie, ta druga część wypadła zdecydowanie lepiej niż pierwsza, bo nie dość iż akcja z każdym odcinkiem (no prócz tych irytujących przerywników -.-) nabierała jeszcze większych rumieńców, tak też zwróciłam większą uwagę na muzykę i grafikę, o których opowiem Wam co nieco w następnym akapicie ;) A dlaczego tak w ogóle zainteresowałam się owym tytułem? Po pierwsze - są to zdecydowanie moje klimaty. Demony i zwalczający je bohaterzy - fantasy jest jednym z moich ulubionych gatunków i naprawdę nie pogardzę kolejnymi tytułami do swojej kolekcji ;) Po drugie - pierwszy odcinek bardzo mnie sobą zaciekawił, choć nie będę ukrywać, że na początku ci wszyscy Piekielni Rycerze, Horrory, Wiedźmy i tak dalej, wydali mi się bardziej skomplikowani niż w rzeczywistości... Oczywiście nie miałam większej wiedzy na temat tego na co się w ogóle piszę, więc kiedy pierwszy raz zobaczyłam lśniącego wilka, będącego jak się później okazało właśnie jednym z Piekielnych Rycerzy, moja reakcja i pierwsza myśl były mniej więcej takie same - "Co za kicz...". No cóż... Kiczem to to pozostało mimo wszystko do końca, ale w dużej mierze udało mi się przyzwyczaić do tych wilko-podobnych zbroi ;) "GARO: Honoo no Kokuin" powstało na podstawie telewizyjnej dramy "Garo" (o 25 odcinkach z jeszcze większą ilością sequelów i spin-off) i choć nie wykluczam, że z ciekawości kiedyś zabiorę się za owe produkcje - nie sądzę by było to w najbliższej przyszłości. Trochę przeraża mnie idea tych zbroi w live action, więc póki co spasuję... Wolę ponownie obejrzeć "GARO: Honoo no Kokuin", ale póki co - czekamy na kolejny sezon ^ ^ !


Grafika nie zawsze robiła tak dobre wrażenie, jak widzicie na chociażby powyższym gifie. Szczerze mówiąc odcinek 18 (bo z owego odcinka on, jak i niżej zamieszczony gif pochodzą) był według mnie najlepiej wykonanym epizodem całej serii i dopiero od niego zaczęłam szczerze doceniać pracę jej autorów. Wcześniej nic specjalnego nie rzucało mi się w oczy, a kreska, choć w dużej mierze dokładna i dopracowana, wypadała raczej zwyczajnie. Jestem pewna, że ponownie oglądając owe dwadzieścia cztery odcinki zwróciłabym na tę kwestię o wiele większą uwagę, co nie zmienia faktu, że najwyraźniej studio MAPPA miało budżet ograniczony, pozwalający im skupić się jedynie na odpowiednich momentach. Soundtrack natomiast zasługuje na duże oklaski. Z ręką na sercu przyznaję się, że nie wiedziałam, że OST ten jest AŻ tak dobry, bo choć w późniejszych epizodach faktycznie zwróciłam na to uwagę, na początku nie miałam o nim żadnego zdania, a wynikało to niestety głównie z mojego braku skupienia. Po przesłuchaniu "na sucho" nie jestem w stanie powiedzieć o nim złego zdania. W takich chwilach mój zachwyt nad "GARO: Honoo no Kokuin" zdecydowanie wzrasta ;) Jak zazwyczaj bywa w przypadku takiej liczby odcinków, ponownie mamy do czynienia z dwoma openingami wykonywanymi przez JAM Project ("Honoo no Kokuin - Divine Flame-" oraz "B.B. - ta grupa zajmowała się też piosenkami początkowymi pierwowzoru) oraz dwoma endingami ("CHIASTOLITE" - Sasaki Sayaka/"FOCUS" - Morikubo Showtaro). Myślę, że te kawałki bardzo trudno będzie pomylić z jakimkolwiek innym tytułem i choć nie były to arcydzieła, słuchało się ich naprawdę przyjemnie :) Także jak widać, nie jest źle i choć studio MAPPA, które tej jesieni wyprodukowało jeszcze jedną, lepszą graficznie serię  ("Shingeki no Bahamut: GENESIS"), nie czuję się wielce zawiedziona ;)


~Podsumowanie~
"GARO: Honoo no Kokuin" pozostawiło po sobie całkiem niezłe wrażenie. Pomimo kilku niedociągnięć i drobnych minusów, jest to ciekawa i godna polecenia seria. Dużo akcji i fantasy, odrobina humoru, a nawet scen chwytających za serce - choć nie jest to produkcja, która wpadnie w gusta wszystkich widzów, fani tego typu anime powinni być zadowoleni :) Cieszę się, że mimo wszystko postanowiłam śledzić ten tytuł do samego końca, zwłaszcza, że to właśnie druga połowa zdecydowanie wkupiła się w moje łaski. Co prawda nie dziwię się, że pośród tak wielu świetnych serii jesiennego sezonu, "GARO: Honoo no Kokuin" zostało z lekka odsunięte na bok - w końcu nie jest to produkcja górnych lotów i bez problemu można by znaleźć o wiele lepsze propozycje... Ale tak czy inaczej, miło byłoby gdybym moją recenzją dotarła do większej ilości widzów :) Ja jestem zadowolona, więc teraz Wasza kolei się przekonać, co to anime faktycznie ma do zaoferowania ;) Polecam!

Fabuła: 3/5
Bohaterowie: 4,5/5
Grafika: 3,5/5
Muzyka: 5/5
Ocena ogólna: 3,5/5

Ocena końcowa: 7,8/10
A Wy co sądzicie o "GARO: Honoo no Kokuin"?



Pozdrawiam
Kusonoki Akane

2 komentarze:

  1. Do recenzji jedynie zajrzałam, bo boję się o spoilery, a tytułu jeszcze nie skończyłam. >.< Jestem praktycznie na końcówce i o ile na początku byłam naprawdę zainteresowana tym tytułem tak teraz już mi przeszło. Nie mogę powiedzieć, że jest zły, bo w sumie porusza fajne treści, ma wiele zwrotnych i niespodziewanych akcji, ale ogólnie nie wciągnął mnie na tyle bym się nim zachwycała.

    OdpowiedzUsuń
  2. Obejrzałam tylko pierwszy odcinek na próbę, ale nie przypadło mi to anime do gustu. Tym bardziej, że pierwsze i ostatnie odcinki mają być najlepsze... To po takim pierwszym sobie odpuściłam ;p.

    OdpowiedzUsuń