2015-05-24

030. "Kantai Collection -Kan Colle-", czyli zimowego podsumowania cz. IV

"Kantai Collection -Kan Colle-"
Data premiery: 07.01.2015
Czas trwania: 12 x ok 24 min
Gatunek: Akcja, Sci-Fi, Militaria, Szkolne
Studio: Diomedea

~Opis fabuły~
Za sprawą potężnej floty, zwanej Flotą Otchłani, ludzkość straciła kontrolę nad morzami. Nadzieja na ich odzyskanie leży w Córach Floty (Kan-musume), młodych dziewczynach, które posiadają w sobie wchłonięte dusze okrętów wojennych. Do jednej z baz działających w kierunku zniszczenia Floty Otchłani, przybywa niszczyciel specjalnego typu Fubuki, która pod rozkazami admirała rozpoczyna swoją służbę w Trzeciej Eskadrze Torpedowej...



~Recenzja~
Zacznijmy od tego, że kiedy przyszło mi na rozpoczęcie sezonu sprawdzać nowo wychodzące serie, moją uwagę zdecydowanie przykuło "Kan Colle", ze swoim ciekawym i całkiem nietypowym pomysłem na fabułę. Jak wiecie, nie miałam tej zimy czasu na śledzenie interesujących mnie tytułów, więc pełna nadziei na kolejne dobre anime stworzone na podstawie gry karcianej, pozostawiłam go sobie na później, kiedy wszystkie jego odcinki ujrzą już światło dzienne. Cóż... Biorąc pod uwagę, że tuż przed rozpoczęciem "Kan Colle" wywaliłam ze swojej "must watch" listy jeden z wcześniej całkiem nieźle prosperujących serii (jej kończenie wiązałoby się jedynie ze stratą mojego jakże cennego czasu...), widok tak zwanego "pewniaka" tracącego na swojej wartości z każdym kolejnym odcinkiem, wzmagał jedynie chęć wyrzucenia owej pozycji tak jak w wyżej przedstawionym przypadku. No ale zacisnęłam zęby i jak zazwyczaj 12-odcinkowe anime zajmuje mi jeden, dwa, góra trzy dni w zależności od ilości wolnego czasu, tak "Kan Colle" dobiło chyba do rekordu liczącego sobie ponad lub ewentualnie równo tydzień - czego oczywiście nie mogę być pewna, bo miałam wielkie wrażenie jakby jego odcinki w ogóle się nie kończyły ;) Tak więc jeśli jesteście ciekawi, jak w szczegółach prezentuje się moje zdanie na temat owej serii, zapraszam do dalszego czytania! 


"Kan Colle" jest idealnym przykładem na to, jak ze zwykłej, niczym niewyróżniającej się i kompletnie nieprzydatnej bohaterki, zrobić główną i "kluczową" postać całego anime. Niszczyciel specjalnego typu? Niby na jakiej podstawie?! Autorzy nie pokusili się niestety o żadne wyjaśnienia w tej kwestii, (szczerze mówiąc nie pokusili się o jakiekolwiek wyjaśnienia w jakiejkolwiek kwestii) w związku z czym widzowi musiała wystarczyć bezpodstawna wiedza o tym, że Fubuki mimo wszystko ma uchodzić tutaj za bossa. Postać wykreowana i przefaworyzowana od początku do końca, co prócz typowych elementów jak determinacja czy ciężka praca, nie posiadało większego oparcia w jej działaniach. Takie są moje odczucia i póki co zdania zmienić nie zamierzam. Więc czy reszta bohaterek "Kan Colle" ratuje sytuację? Zacznijmy od tego, że jest ich naprawdę dużo, a o żadnej z nich nie wiemy teoretycznie nic. Imię, specjalizacja i o ile nie wyróżniają się na tle reszty swoim zazwyczaj dziwnym zachowaniem, jest to dosłownie wszystko co można na ich temat powiedzieć. Autorzy chyba nie tracili czasu na wyjaśnianie "zbędnych" szczegółów i widz zwyczajnie musi pogodzić się, że jest tak jak jest i kropka. Oczywiście nie są one w większości tak interesujące by do szczęścia potrzebne byłoby mi ich bliższe poznanie, ale fakt faktem o niektórych z nich warto by było wiedzieć chociażby odrobinkę więcej (Akagi, Nagato...) ;( Sam pomysł dziewczyn-okrętów był, nie powiem, naprawdę ciekawy i oryginalny, i choć ponownie można by pokusić się o trochę bogatsze rozwinięcie, na pewno jest to niezaprzeczalny plus dla całości. Miejmy nadzieję, że w drugim sezonie, który najwyraźniej ma się kiedyś pojawić, wszelkie dziurki, niedociągnięcia i niewiadome zostaną odpowiednio wypełnione, bo dzisiejsza recenzja chyba będzie mogła pochwalić się najkrótszym, nieplanowanym akapitem poświęconym bohaterom ;) Tak więc do roboty! Następnym razem chcę czuć miłe zaskoczenie, a nie rozczarowanie...


Pamiętacie "Shingeki no Bahamut: GENESIS", które zeszłorocznego lata zachwycało widzów swoją nieprzeciętną, acz wykreowaną właśnie z gry karcianej, fabułą? Ciężko było w to uwierzyć, prawda? Ja osobiście wciąż jestem pewna podziwu dla autorów, że z takiego pierwowzoru udało im się stworzyć coś tak dobrego, więc naturalnym dla mnie stanem rzeczy, było oczekiwanie czegoś równie niezłego od "Kan Colle". Oryginalny i warty uwagi pomysł, zgrabnie przedstawiony w pierwszym odcinku skutecznie zachęcał do dalszego oglądania - oby tylko tak dalej i mamy kolejną ciekawą zimową propozycję... Nic bardziej mylnego! Tym razem zdecydowanie wyraźniej widać było, na podstawie jakiego źródła stworzone zostało owe anime. Ponadto fabuła "Kan Colle" okazała się być dużo bardziej przeciętna aniżeli każdy z nas mógł się tego z początku spodziewać, a i pozwolę sobie powtórzyć, że autorzy nie marnowali czasu na wyjaśnianie niektórych kwestii i szczegółów, preferując wątki mało istotne dla całości, które zajmowały nam czas od drugiego do mniej więcej końca dziesiątego odcinka. Nuda pomieszana z przewidywalnością. Zero informacji o Flocie Otchłani, zero wyjaśnień odnośnie bohaterów, o czym zresztą pisałam w akapicie wyżej. Nie musiałam nawet kłopotać się dłuższymi przerwami pomiędzy epizodami, które były na tyle mało skomplikowane, że o zapominaniu jakichkolwiek szczegółów nie było nawet mowy. Przyznaję - przedostatni i ostatni odcinek obejrzałam z wielką przyjemnością, bo wreszcie działo się coś konkretnego związanego bezpośrednio z głównym wątkiem fabuły, ale żeby do nich dojść... No to już inna sprawa, bo czas jakby płynął o trzy razy wolniej niż normalnie. Wyobraźcie sobie teraz moje zdziwienie, kiedy pod na zakończenie serii podana została informacja o przewidywanej kontynuacji. Niby się skończyło, a tu nagle sezon drugi... Super... Mam nadzieję, że wyczuliście ten sarkazm, bo choć zamierzam w nieokreślonej przyszłości zobaczyć, co tam Diomedea znowu wymyśliło, nie będzie to wielce emocjonujące spotkanie ;) Nie chcemy podwójnego rozczarowania, prawda?


Pierwsze wrażenie odnoście grafiki było w moim przypadku jak najbardziej pozytywne, a przynajmniej do momentu "walk wodnych" naszych bohaterek, gdyż efekty 3D mimo wszystko wciąż wywołują we mnie pewną niechęć. Do tego niestety trzeba się przyzwyczaić, zwłaszcza, że naprawdę widać różnicę pomiędzy "normalną", że tak powiem, kreską, a tą całkowicie skomputeryzowaną i wyglądającą, nie ukrywajmy, sztucznie i nieelegancko. No, ale jest to jedyny minus pod względem technicznym, bo o ile cała reszta grafiki wypadła naprawdę ładnie i schludnie, tak muzyka stanęła na najwyższym miejscu podium i spokojnie mogę uznać ją, za najlepszy element całej serii. Soundtrack o dziwo bardziej zwrócił moją uwagę podczas oglądania aniżeli słuchania "na sucho", jednak nie uważam tego szczegółu za minus, bo lepiej cieszyć się ślicznymi i dopasowanymi melodiami w trakcie seansu, niż dowiedzieć się o ich świetności dopiero po czasie, prawda? ;) Ponadto ponownie mieliśmy okazję usłyszeć AKINO from bless4 w piosence openingowej ("Miiro"), z czego bardzo się cieszę, gdyż z jesienego "Amagi Brilliant Park" ("Extra Magic Hour") bardzo miło sobie jej wykon wspominam. Nie mówiąc już o tym, że obecny opening podoba mi się chyba nawet bardziej niż tamten i słuchanie go było najlepszym momentem każdego odcinka! ^ ^ Ending również okazał się niczego sobie kawałkiem ("Fubuki" - Nishizawa Shiena), więc ogólnie rzecz biorąc - jestem zadowolona :) Wreszcie jakieś konkrety, którymi "Kan Colle" może się szczerze pochwalić ;)


~Podsumowanie~
"Kantai Collection" jest kolejnym przykładem na to, że pomysł to nie wszystko i wykonanie (lub jego brak) może przyćmić nawet najgenialniejszą ideę na świecie. Oryginalność ustąpiła miejsce przeciętności, a ciekawie zapowiadająca się fabuła zmieniła się w powoli płynącą, przewidywalną akcję, wręcz domagającej się pododawania do niej jakichś szczegółów, zwrotów akcji i emocjonujących momentów. Do poważnych minusów mogłabym spokojnie zaliczyć tutaj nędzną główną bohaterkę, która nie pochwaliła się żadnymi konkretnymi powodami, dla których faktycznie mogłaby zajmować owe, jakże zaszczytne miejsce. Zresztą reszta postaci w większości również nie wypada śpiewająco, więc można powiedzieć, że Fubuki jest jedynie zgnitą wisienką na tym nieudanym torcie (ale porównanie... XD). Przyzwoita kreska i świetna muzyka z jeszcze lepszym openingiem na czele, niestety nie są wstanie wypełnić dziur jakie pozostawiły sobie pozostałe elementy "Kan Colle" ;( Rozczarowałam się, spodziewałam się czegoś o wiele lepszego, więc jak pewnie się domyślacie - jestem na NIE. Świat anime posiada w zanadrzu o wiele ciekawsze propozycje do oglądania ;)

Fabuła: 2/5
Bohaterowie: 1/5
Grafika: 4/5
Muzyka: 5/5
Ocena ogólna: 2/5

Ocena końcowa: 5,6/10
A Wy co sądzicie o "Kantai Collection -Kan Colle-"?


Pozdrawiam
Kusonoki Akane

4 komentarze:

  1. A niby taki bum jest na to, a w rzeczywistości to nic zachwycającego, trochę szkoda, bo w sumie chciałam to kiedyś obejrzeć. Niemniej jednak trzeba przyznać, że figurki do tej serii zachwycają. xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie oglądałam, myślę, że nie będę się za to zabierała. Chyba, że w wakacje będę miała jakoś niesamowicie dużo czasu, może wtedy się skuszę.

    OdpowiedzUsuń
  3. To aktualnie drugie najpopularniejsze anime w Japonii. O bohaterkach nic nie rozwijali bo... ucza o nich w szkolach. To prawdziwe statki, Kongou naprawde zostala "poczeta" w Anglii, a Akagi naprawde zostala zezlomowana pod Midway. Fubuki to klasa niszczycieli, ktore jeszcze dlugo po 2. wojnie byly uznawane za wzor nowoczesnego okretu, stad jej "specjalnosc" :) wiedza nie boli

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło, że piszesz, ale nie zmienia to faktu, że seria nie jest najlepsza, przynajmniej według mnie. Skoro faktycznie było to związane z historią, dlaczego nikt o tym nie wspomniał i nie zwrócił uwagi widza na to, że choć wizualnie zmienione, są to rzeczywiste informacje - chociażby przez dodanie odpowiedniego gatunku przy tytule, a co za tym idzie, zainteresowanie odbiorcy dlaczego. Anime zostało stworzone na podstawie karcianki, w której ponoć wszystko zostało szczegółowo wytłumaczone - anime NIC nie wyjaśniło, co jedynie świadczy o tym, jak słabą ekranizacją się okazała. Nie wszyscy są znawcami historii, ja też i dla tych, którzy nie wiedzą, taki właśnie wyszedł skutek. Być może mogłam przekopać Internet, żeby dowiedzieć się o powiązaniu historycznym, ale produkcja ta nawet nie dała mi wskazówek, żeby w ogóle pomyśleć o szukaniu głębszego sensu. Usprawiedliwienia, usprawiedliwieniami. Rozumiem Twój punkt, że "wiedza nie boli" - nie boli, oczywiście, że nie, a jako recenzent powinnam była się dowiedzieć, BYĆ MOŻE ocena wyszłaby lepsza przez wzgląd na ciekawe urozmaicenie i przedstawienie. Ale to wciąż jest kwestia pomysłu na serie, które ja doceniłam. Wykonanie pozostawia wiele do życzenia i poza aspektem, że bohaterki w rzeczywistości są prawdziwymi statkami, nadal nie widzę w nim nic interesującego.

      Usuń