Trigun
Data premiery: 01.04.1998
Czas trwania: 26 x ok. 24 min
Gatunek: Akcja, Komedia, Sci-Fi
Studio: Madhouse
Bazuje na: Manga
~Opis fabuły~
Vash the Stampede jest najbardziej poszukiwanym mężczyzną w okolicy, którego głowę wyceniono na 60 miliardów dolarów. Nazywany Ludzkim Tajfunem niesie ze sobą ogromne zniszczenia, co ciekawe jednak, bez żadnych ofiar w mieszkańcach odwiedzanych przez niego mieścin, w przeciwieństwie do tego co mówią o nim plotki. Zniszczenia te ostatecznie doprowadziły do tego, że również Towarzystwo Ubezpieczeniowe zainteresowało się osobą Vasha i dwie pracownice, Stryfe Meryl i Thompson Milly, śledzą kroki tego bezdusznego łotra. W rzeczywistości jednak Vash the Stampede to gardzący przemocą dziwak o tajemniczej przeszłości...
Powoli zbliżamy się do końca pierwszej dziesiątki recenzji serii kultowych, dzisiaj natomiast mowa będzie o anime, które jako jedyne z nich, nie było mi znane wcześniej pod żadną postacią, a przynajmniej niczego takiego sobie nie przypominam. Czy to tytuł, fabuła, pojedyncze sceny z odcinków, główny bohater... Spotkanie z Trigunem było raczej spontanicznym wynikiem poszukiwań jakieś niedługiego tytułu, nadającego się do pojęcia klasyku. Co więcej Trigun okazał się być starszym o zaledwie kilka dni bratem innego, znanego mi już i bardzo polubionego anime, Cowboya Bebopa, gdyż oba miały swoją premierę w wiosennym sezonie 1998 roku. A czy poradził sobie lepiej, gorzej, może tak samo? Na to pytanie mam nadzieję w tej recenzji Wam odpowiedzieć ;)
Może robiłam to podświadomie, ale od pierwszego odcinka Trigun bardzo przypominał mi Cowboya Bebopa, choć powinnam chyba raczej napisać, że to Cowboy Bebop przypominał Triguna, skoro nawet manga wydana z została w 1995 roku. Tak czy inaczej w swoim ogólnym charakterze obie te serie wydają się być do siebie całkiem podobne. Obie zaprezentowały nam się z tej zabawnej strony, z odrobiną strzelanki i głównym bohaterem ukrywającym swoje umiejętności za zupełnie innym zachowaniem (choć zarówno Vash jak i Spiegel są zupełnie odmiennymi postaciami), aby później w toku kolejnych odcinków powoli odkrywać ten poważniejszy i może też bardziej tragiczny wątek główny. Choć z początku nie było to dla mnie aż tak jasne i klarowne, historia legendarnego rewolwerowca Vasha the Stampede rozgrywa się na jakiejś innej planecie, oczywiście w przyszłości, bardzo oddającej klimat westernu. Myślę, że to już samo powinno stanowić element przekonujący fanów tego typu obrazów do oglądania, bo co jak co, ale strzelanin nie brakowało, nawet jeśli na naszego głównego bohatera w tym przypadku kilka odcinków trzeba było ze zniecierpliwieniem czekać. Vash przemierza ten pustynny świat z nieznanego nam dotychczas powodu, a za nim ciągnie się nieprzyjemna łatka przestępcy wartego 60 miliardów dolarów, mordercy i niszczyciela miast, w których jego noga kiedykolwiek postała. W rzeczywistości ten wysoki blondas w charakterystycznym czerwonym płaszczu i jakże twarzowych lenonkach muchy by nie skrzywdził, pała ogromną miłością do pączków i pięknych kobiet, a co najważniejsze, ma wielki talent to pakowania się w kłopoty. Pech na krok go nie opuszcza, co może miał symbolizować ten czarny kocur pojawiający się znienacka na ekranie? ;) Vashowi the Stampede szybciej do roli błazna aniżeli bezdusznego łotra, ale jak pewnie się domyślacie, jego historia, cel podróży i zachowanie zostaną nam jeszcze bliżej wyjaśnione, kiedy na światło dzienne zacznie wychodzić jego przeszłość. Podejrzewam też, że fani czy może bardziej fanki takich przygłupów, którzy w jednej chwili potrafią zmienić się w śmiertelnie poważnych i zdolnych badassów będą jak najbardziej zadowolone, do tego jeszcze Vasha po prostu nie da się nie lubić, nawet jeśli mnie osobiście w ostatnich odcinkach zaczynały już męczyć jego postanowienia. Z czasem pojawi się także drugi bohater podobnego typu, tajemniczy pastor Nicholas D. Wolfwood, ale to już pozostawię Waszej własnej eksploracji i skupię się na dwóch pracownicach Towarzystwa Ubezpieczeniowego Bernardelli, które wiernie śledzą każdy krok Vasha, co zwłaszcza w pierwszych epizodach dostarcza widzowi nie mało śmiechu. Meryl Stryfe i Milly Thompson mają za zadanie kontrolować zniszczenia Vasha i generalnie pilnować go przed powodowaniem kłopotów (co oczywiście graniczy z cudem). Starsza z nich, Meryl jest kobietą z zasadami, pomysłową i inteligentną, podczas gdy Milly jest urocza i głupiutka (acz okropnie wyrośnięta), choć i jej nie można odmówić błyskotliwości. Wiecie co? Naprawdę je polubiłam, a to się nie zdarza często ;) Bardzo sympatyczne bohaterki, potrafiące sobie radzić i bez pomocy faceta.
Do tej głównej czwórki nie mam żadnych zastrzeżeń, powiedzmy, że do głównego antagonisty również, nawet jeśli było go widać tyle co kot napłakał. Stworzyli oni naprawdę ciekawą historię o poświęceniu, ludzkich czynach, błędach oraz drugich szansach. To co mi się nie spodobało zarówno w kwestii bohaterów jak i fabuły, to ten cały gang Gung-ho, totalnie nieznana nam grupa, która w pewnym momencie się pojawia i jak to zwykle bywa, pojedynczo lub w duetach atakuje głównego bohatera. Oczywiście rozumiem ich cel i po części doceniam też fakt, iż nie był to tylko jeden przeciwnik, z którym Vash musi się mierzyć co każdy odcinek bez żadnego konkretnego wyniku. To co mnie boli to to, że po pierwsze, nic konkretnego o nich nie wiemy, po drugie ich "potencjał" w tej serii nie został wykorzystany, a epizody z nimi były w większości przewidywalne, nieciekawe i ostatecznie doprowadziły mnie do niecierpliwego oczekiwania zakończenia, w którym może coś w końcu się wyjaśni. Przedłużanie finały i nieco zbyt duża epizodyczność to moje dwa główne zarzuty względem tej serii. Tak jak początek był przyjemny i sympatyczny, tak powolne odkrywanie wątku głównego męczyło mnie strasznie, bo wiele do odkrycia w rzeczywistości nie było (nie mówiąc już o tym, że nadal mam kilka pytań odnośnie fabuły, moim zdaniem, wartych wytłumaczenia), a przedłużone to zostało na około połowę odcinków.
Od strony graficznej Trigun zrobiony jest bardzo dobrze i pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że wygląda lepiej niż nowe produkcje wychodzące spod skrzydła studia Madhouse. Przez większość odcinków byłam naprawdę zachwycona kreską, animacjami i ogólnym wyglądem serii, nawet jeśli sylwetka Milly wyglądała wręcz paskudnie, bywały klatki, które nie do końca odpowiadały moim oczekiwaniom, a co chwila bardzo przeszkadzało mi niezgranie dźwięku z obrazem, który chyba nie był wcale błędem zewnętrznym, skoro raz pasowało a raz nie w ciągu jednego i tego samego epizodu. Za te, można powiedzieć, drobne niedociągnięcia odejmę nieco dziesiętnych od pełnej oceny. Soundtrack, pomimo kilku ładnych melodii i dwóch scen końcowych (odcinek 21 i 23) wbijających w fotel, nie przypadł mi do gustu. Z jednej strony bardzo nietypowy, wręcz dziwny, z drugiej prosty i nie przykuwający uwagi, zdecydowanie nie będzie moim faworytem wśród tych starszych pozycji. Pasował bo pasował, ale mam wrażenie, że oczekiwałam czegoś lepszego. Już na starcie, w roli piosenki, a w zasadzie utworu początkowego usłyszeć możemy jeden z kawałków kompozycji Imahoriego Tsuneo, "H.T.". Mnie nie porwał, czego nie mogę powiedzieć o endingu - "Kaze wa Mirai ni Fuku" w wykonaniu AKIMY & NEOS. Intrygująca piosenka.
~Podsumowanie~
Trigun lepiej zaczęło, trochę gorzej skończyło, aczkolwiek z pomocą przyjemnego humoru i naprawdę interesującego wątku głównego, jego odcinki znikały z nieprzeciętną prędkością. Szkoda, że przedłużanie zakończenia i tak kazało mi go z niecierpliwością wyczekiwać, ale poza tymi niewielkimi minusami, o których wspomniałam w dzisiejszej recenzji, był to seans warty uwagi. Nie wiem, czy kiedykolwiek najdzie mnie ochota by do niego wrócić i szczerze mówiąc bardziej skłaniałabym się ku Cowboyowi Bebopie, ale jak najbardziej polecam zapoznać się z tym tytułem w wolnej chwili ;)
Fabuła: 4/5
Bohaterowie: 4/5
Grafika: 4,5/5
Muzyka: 2,5/5
Ocena ogólna: 3,5/5
Ocena końcowa: 7,4/10
A Wy co sądzicie o Trigun?
Pozdrawiam
Kusonoki Akane
"anime, które jako jedyne z nich, nie było mi znane wcześniej pod żadną postacią, bynajmniej niczego takiego sobie nie przypominam." - *przynajmniej, nie bynajmniej.
OdpowiedzUsuńHa, a myślałam, że nic mi znanego już w tej serii notek nie będzie, a jednak, i to jeszcze jedna z wcześniej obejrzanych przeze mnie animcowych serii ^^ Zgadzam się, że ci cali Gung-ho byli dość słabi, tylko chyba ten opiekun(?) Wolfwooda mnie zaciekawił; lepiej, gdyby takich przeciwników było mniej, a za to każdemu poświęcone więcej czasu. Mnie osobiście poza tym niezbyt podobało się to anime wizualnie, ale po prostu nie przepadam za takim stylem grafiki. Tak poza tym, chociaż żadna z tych serii mnie nie porwała, jednak zdecydowanie wolę Triguna od Cowboya Bebopa, tutaj przynajmniej się częściej dobrze bawiłam i nawet wzruszałam pod koniec, a przy Bebopie męczyłam się strasznie.
"nie mówiąc już o tym, że nadal mam kilka pytań odnośnie fabuły, moim zdaniem, wartych wytłumaczenia" - uhm, tak, pamiętam, że ja sobie już po obejrzeniu parę rzeczy doczytywałam w internetach, ale i tak anime jest pod tym względem o niebo lepsze od pierwszej mangi, którą przeczytałam jeszcze przed oglądaniem i zostałam z wielkim WTF, jak to się właściwie skończyło i o co chodzi xD
Ok, poddaje się. Nie do końca rozumiem dlaczego tym razem też zrobiłam błąd z użyciem słowa 'bynajmniej' (chyba że chodzi o mój pokrętny szyk zdania, który stosuje od zawsze, bo tak już po prostu piszę), skoro wzmacnia ono zaprzeczenie, ale nie zamierzam się kłócić, bo polonistką przecież nie jestem. Zwracanie uwagi na nasze błędy jest tak nieprzyjemne (bez urazy ;*), że na zawsze wywalam tę partykułę ze słownika, przynajmniej blogowego.
UsuńPoza tym dziękuję za komentarz, miło widzieć, że ktoś podziela moje zdanie ;) A już się bałam, że zaraz mnie zjedzą, bo jak mi się nie mogło to podobać, czego ja jeszcze niby nie rozumiem, dlaczego grafika nie 5/5, nie znasz się bla bla bla... Nie wiem, może jest to różnica charakterów, ale jestem zwolenniczką szanowania odmiennych opinii i w życiu nie posunęłabym się do komentarzy insynuujących czyjąś głupotę, bo coś lubi lub nie lubi. Nie rozumiem i nie chcę rozumieć ludzi, którzy biorą pod uwagę tylko swoje zdanie, ba! Uważają je za jedyne słuszne, a na oczach mają klapki mówiące "nie ma sensu się ze mną kłócić, bo i tak nic do mnie nie dociera". A nawet jak dociera to się do tego nie przyznają, bo dumne to i nie potrafiące przyznać komuś racji... Taka dygresja ;)
A tu akurat ja muszę przeprosić, bo akurat w tym miejscu i kontekście oba te słowa pasują, źle przeczytałam i dopiero teraz zauważyłam, że nie miałam racji.
OdpowiedzUsuńNie ma problemu ;)
UsuńMi się w tamtych czasach bardziej podobał Trigun od Cowboya Bebopa, nie mam pojęcia jak byłoby teraz...
OdpowiedzUsuńJa na pewno chętnie bym sobie Bebopa przypomniała, bo aż wstyd przyznać, ale 2 lata to nie dużo, a ja z fabuły nie pamiętam zbyt wiele :(
UsuńCiekawa recenzja. Nie widzialam tego anime chociaż muszę stwierdzić, że postacie z 'widzenia' są mi gdzieś znane.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam.
Dziękuję i również pozdrawiam :)
UsuńŚwietnie napisana recenzja. Ja osobiście bardziej lubiłam "Triguna" niż "Cowboya Bebopa" Pozdrawiam Fejwsi
OdpowiedzUsuńDziękuję i również pozdrawiam :D
Usuń