2018-06-08

0171. Ballroom e Youkoso, czyli letniego podsumowania cz.IV (ostatnia)

Ballroom e Youkoso

Data premiery: 09.07.2017
Czas trwania: 24 x ok. 24 min
Gatunek: Komedia, Sportowe, Szkolne, Shounen
Studio: Production I.G
Bazuje na: Manga

~Opis fabuły~
Tatara Fujita lada moment skończy gimnazjum, mimo to czuje, że czegoś w jego życiu zdecydowanie brakuje. Czegoś, w czym mógłby się zakochać i co pomogłoby mu się zmienić. Pewnego dnia, zaintrygowany spotkaną niedawną uczennicą z jego szkoły, zachodzi do Studia Tanecznego Ogasawara. Tam natomiast napotyka zawodowego tancerza, Sengoku Kaname, który postanawia przedstawić mu świat tańca towarzyskiego...


~Recenzja~
Posiadanie pasji to prawdopodobnie jeden z najlepszych elementów bycia człowiekiem. Jeśli mamy wybór życia jak nam się żywnie podoba, a nie jedynie na spełniając podstawowe potrzeby fizjologiczne i odhaczanie kolejnych punktów z codziennej, takiej samej dla każdej osoby rutyny, to chyba jasne, że dużo ciekawiej i przyjemniej jest znaleźć to coś, dzięki czemu nie jesteśmy już tacy szarzy, prawda? Bo przeczytanie książki po ciężkim dniu pracy, pójście na trening i zapomnienie na chwilę o wszystkim, zakup nowego przedmiotu do kolekcji, wymyślenie kolejnego dania czy deseru, zrobienie z siebie bóstwa tylko dlatego, że makijaż sprawia nam przyjemność, to to, co pozwala nam odpocząć i być po prostu szczęśliwym. Ciężko jest egzystować bez takich bonusów, dlatego gdy tylko zaczynają się one w naszym życiu pojawiać, świat zaczyna robić się wówczas dużo bardziej kolorowy. Można powiedzieć, że o tym właśnie opowiada Ballroom e Youkoso - o tym jak odkryty z dnia na dzień taniec staję się najważniejszym elementem w życiu pewnego, młodego człowieka.


Powodzenie tego tytułu było dla mnie czymś oczywistym i tak jak doskonale zdaję sobie sprawę, że nastawienie potrafi być mieczem obosiecznym w naszej ostatecznej ocenie, nigdy bym nie pomyślała, że to właśnie Ballroom e Youkoso stanie się tego kolejnym przykładem. Szczerze powiedziawszy sama nie wiem od czego mam teraz zacząć. Nie jest to nic nowego w świecie anime, tym bardziej w świecie sportówek, że głównym punktem zaczepienia jest totalny laik, który nagle odnajduje dla siebie odpowiednią ścieżkę. Dostrzeżenie jej dzięki osobie trzeciej, odkrycie niespodziewanego talentu (przez osoby trzecie), chęć ciągłego doskonalenia się w tym co się robi... Ballroom e Youkoso, nawet jeżeli porusza temat tańca towarzyskiego, niewykorzystanego wcześniej, a przynajmniej w pełni, przez innych twórców, jest kolejnym przykładem z gatunku, gotowym na wrzucenie do wspólnego wora. Ile razy wybaczaliśmy już jednak podobną przewidywalność, kiedy w zamian dostawaliśmy pozytywne emocje i motywujące przesłanie, będące niejako duchem anime sportowego? Tak długo jak dobrze i przyjemnie się coś ogląda, jesteśmy w stanie pominąć te szczegóły i zakończyć seans z miłymi wspomnieniami. Tym razem nie miało być inaczej. Pomimo oczywistych podstaw, Ballroom e Youkoso rozpoczęło swoją historię tak, jak tego oczekiwałam. Tatara Fujita wzbudzał sympatię swoją szczerością, skromnością, odwagą i zdecydowaniem. Nie trudno było zrozumieć co dzieje się w jego głowie, a widz w naturalny sposób zaczynał mu z miejsca kibicować kolejnych sukcesów. Pojawiło się nawet miejsce na drobne zaskoczenie - Hanaoka Shizuku, na pierwszy rzut oka idealna kandydatka na tsundere, okazała się być niezwykle sympatyczną postacią o rozbudowanym charakterze. Podobnie jej partner, Hyoudou Kiyoharu, który sprawiał wrażenie ślamazarnego geniusza, pokazał nam twarz wzbudzającą zainteresowanie i zachęcającą do poznania go jeszcze lepiej. Szczerze mówiąc moim jedynym zarzutem do pierwszej połowy epizodów było pomijanie tańca na rzecz monologów, które w podobny sposób irytowały mnie przy okazji Yuri!!! on Ice, a które z wiadomych powodów lepiej wypadają w mandze. Jednak jak to w przypadku 24-odcinkowych anime bywa, zawsze istnieje ryzyko, że któraś z części okaże się lepsza lub gorsza od drugiej. Pożądanym efektem byłoby rzecz jasna, by druga połowa zostawiła nas jedynie z pozytywniejszymi wrażeniami, w dodatku nie ujmującymi wcześniejszym epizodom, niestety w tym przypadku muszę przyznać, że przyjemność z kontynuowania tej historii gdzieś się ulotniła. Zacznijmy od tego, że postać Tatary zaczęła irytować, tak jakby coś na wzór wody sodowej uderzyło mu do głowy (przy jednoczesnym braku pewności siebie), wybijając przy okazji szczerą chęć doskonalenia swoich umiejętności na rzecz dość niezdrowej rywalizacji. Próba pokazania walki z samym sobą nie została tutaj jakkolwiek wygrana, tak samo jak jakiekolwiek staranie się o uczynienie z niego bohatera oryginalnego i nietuzinkowego. Tak naprawdę druga połowa odcinków prezentowała nieprzyjemną sinusoidę wzlotów i upadków, w połączeniu z ciągłymi kłótniami z charyzmatyczną, nową partnerką Tatary - Hiyamą Chinatsu. Dochodzenie do jakichkolwiek wniosków następowało w sposób chaotyczny, zerową pomocą okazały się też postaci drugoplanowe, które również straciły cały swój urok i zapomniały o dalszym wzbudzaniu naszego zainteresowania. Shizuku odeszła na dużo dalszy plan, w końcu epizod z nią związany niejako się skończył, a Kiyoharu z bohatera intrygującego powrócił do roli ślamazarnego geniusza. Na miejsce rodzeństwa Gaju i Mako wskoczył ponury Kugimiya Masami i cycata Koumoto Akira, o których twórcy raczyli więcej nam powiedzieć przy okazji ostatnich epizodów i wplecionych w nie bez większej płynności retrospekcji. Ogólnie rzecz biorąc druga połowa uwydatniła zadziwiająco szybki rozwój fabularny przy akcji o raczej średniej prędkości, złożony z różnych, porozrzucanych wszędzie bez większego porządku elementów i przy pominięciu dość istotnych scen, dzięki którym cały ten świat mógłby stać się nam o wiele bliższy, a nie wręcz przeciwnie, zupełnie obojętny. Ktoś to bardzo dobrze określił - anime o tańcu, bez tańca. Bardziej irytuje i męczy niż ciekawi, więc na ewentualną kontynuację (która teoretycznie mogłaby się pojawić, nawet jeśli finał był na tyle zwięzły, by nie było takiej potrzeby) nawet nie czekam.


Z tego wszystkiego totalnie nie wspomniałam też o relacjach między bohaterami. W spisie gatunkowym przy tym tytule często pojawia się romans, ale moim zdaniem jest to duża nadinterpretacja tego, co rzeczywiście się na ekranie dzieje. Ja z moim spaczeniem odnośnie wątków miłosnych dostrzegałam sceny, w których aż prosiło się o wrzucenie jakiejś dodatkowej dawki uczuć, jednak muszę przyznać, że ciężko patrzeć mi na tę kwestię w sposób obiektywny, skoro dla mnie jest to jedynie dodatkowa atrakcja w postaci guilty pleasure. Być może dobrym posunięciem było niezagłębianie się większe w tego typu emocje, jednak z drugiej strony totalnie ich pomijanie i zostawianie po stronie niejasnej, osobliwej przyjaźni czy admiracji, pozostawiło mnie z mieszanymi uczuciami (+ ogółem często zabrakło mi lepszego przedstawiania relacji bohaterów). Nie wiem jak to dokładnie odebrać, dlatego miejcie jedynie na uwadze, że Ballroom e Youkoso romansem nazwać nie można.
Przechodząc już do najłatwiejszych do opisania elementów czyli wykonania technicznego serii, już w poście z zapowiedziami pisałam, że tytuł ten przypomina kreską Haikyuu!!, jako kolejne dziecko wychodzące spod skrzydeł Production I.G. Mogłoby się wydawać, że tak zdolne studio poradzi sobie z wyzwaniem przedstawienia tańca towarzyskiego lepiej niż chociażby zrobiło to MAPPA z łyżwiarstwem figurowym w Yuri!!! on Ice. Szkoda tylko, że tak niewiele okazji mieliśmy na zobaczenie tego poziomu... Tańca mimo wszystko mamy tutaj dość mało (chyba że w jak zawsze beznadziejnej formie CGI), a ewentualne sekwencje kroków tańczących bohaterów są momentami tak szybkie, że nie było nawet czasu by się nimi specjalnie zachwycić. Układy wyglądają w dużej mierze tak samo i zupełnie nie czuć w tym wszystkim emocji. Sam poziom graficzny utrzymywał się na poziomie dobrym, jednak i w tym wypadku zauważalne są pewne wzloty i upadki. Są sceny świetne (mimika postaci podkreślała humor serii, choć przy tańcu momentami przeraża), idealne wręcz, są też takie, którym brak odrobiny proporcjonalności i dokładności. Mimo wszystko nie jest to szczyt moich oczekiwań. W kwestii muzyki uznałabym to za pracę przyzwoitą - ładną, dobrze dopasowaną, ale mnie osobiście na kolana nie powaliła. Ani niżej, ani wyżej w poziomie kompozycji Hayashi Yuukiego. UNISON SQUARE GARDEN zajęło się wykonaniem dwóch szybkich, skocznych openingów, "10% roll, 10% romance" i "Invisible Sensation", z których moim faworytem jest akurat kawałek drugi. Endingi natomiast, "Maybe the next waltz" i "Swing heart direction" należały do Mikako Komatsu. Nie nazwałabym się ich wielką fanką, co nie zmienia faktu, że całkiem nieźle się w całości sprawdziły. Mimo wszystko uważam i wpisuję się w tę grupę widzów (o ile taka istnieje), dla której poziom techniczny serii wypada lepiej niż to co bardziej wartościowe, czyli fabuła i bohaterowie.


~Podsumowanie~
Ballroom e Youkoso zapowiadało się dobrze, jednak ostatecznie czuję się tym tytułem zawiedziona. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że moje słowa mogą się niektórym wydać ostre, a nawet zbyt ostre (jak na wcale nie tak niską ocenę końcową), jednak naprawdę starałam się przelać na klawiaturę moje chaotyczne myśli we względnym porządku i jakoś nazwać to, co faktycznie po skończeniu seansu czułam. A to co czułam to zmęczenie, wyżej wspomniany zawód i trochę irytacji w 99% przez drugą połowę serii. Mimo wszystko nowe sportówki jakoś nie chcą mi w większości przypadków ostatnio podejść, a szkoda, bo naprawdę lubię ten gatunek. No cóż... Napiszcie jakie jest Wasze zdanie na ten temat  :)


Fabuła: 2,5/5
Bohaterowie: 3/5
Grafika: 4/5
Muzyka: 4,5/5
Ocena ogólna: 3/5

Ocena końcowa: 6,8/10
A Wy co sądzicie o Ballroom e Youkoso?



Witam wszystkich ponownie ;) 
Zacznę może od tego, że powyższa recenzja nie jest, że tak to ujmę, zbyt świeża, a to dlatego, że napisałam ją ponad miesiąc po moim pożegnaniu (czyli jakoś w lutym) na skutek krótkiej chwili słabości, które mnie wówczas nawiedziła. Jedyne co teraz zrobiłam to rzuciłam na nią okiem (przy okazji przypomniałam sobie swoją własną opinię na temat tego tytułu, brawo ja i moja pamięć) i od razu zabrałam się za napisanie tego właśnie fragmentu posta, który niektórych z Was może nawet bardziej interesuje niż główny bohater tej recki. Nie ma co się Wam dziwić - po tym jak postanowiłam zboczyć ze ścieżki tego bloga i pozwoliłam przejąć go komuś innemu, w nadziei, że miejsce to nie umrze i będzie dalej funkcjonować, po prawie pół roku ciszy (której ja też się nie spodziewałam) ni stąd ni zowąd coś się tutaj pojawia. I to wcale nie nowego autorstwa, bo oto ja, Kusonoki Akane, wracam i jak za starych dobrych czasów częstuję Was wpisem z sezonowego podsumowania (kit z tym, że prawie rok do tyłu). W tym momencie zdecydowanie należą Wam się jakieś wyjaśnienia w kwestii całej tej sytuacji.
Po pierwsze i najważniejsze, co dalej z blogiem? Szczerze mówiąc nie mam pojęcia dlaczego po moim odejściu nowa autorka nic tutaj nie zamieściła. Nie udało mi się z nią skontaktować, więc mam tylko nadzieję, że nic się nie stało i powód jej nieobecności nie był jakkolwiek poważny. Może z czasem uda się to jakoś rozwiązać, ale póki co przepraszam Was, że moja obietnica co do kontynuacji contentu nie została przez nas spełniona. Było minęło. Co teraz? Nie jestem w stanie i myślę też lepiej jest nie robić Wam nadziei na żaden rychły powrót recenzji, stałą publikację wpisów i tak dalej. Wciąż zastanawiam się jak dalej pogodzić moją pasję do pisania, miłość i dumę z tego miejsca z tym, co dzieje się wokół mnie na co dzień. Jedyne o czym mogę Was zapewnić to to, że czuję się z tym wszystkim o niebo lepiej :) Za mną naprawdę świetna połowa roku 2018-ego, bez anime co prawda, a przynajmniej nie w takich ilościach jak kiedyś, ale było mi to potrzebne do zrozumienia kilku kwestii. Jaki będzie tego ostateczny efekt wciąż nie wiem, ale fakt, że dzisiaj się do Was odzywam również jest pewnym krokiem w dochodzeniu do tych odpowiedzi. Niczego nie obiecuje, o niczym nie zapewniam, ale też niczego nie neguję. Proszę jedynie o cierpliwość i ewentualne zrozumienie :)
Na koniec wspomnę jeszcze co nieco o małej zmianie dotyczącej tego, jak będę się tutaj podpisywać. Pozwolę sobie zacytować swoje własne słowa: "Kusonoki Akane tutaj powstała i nie ważne co, zawsze tutaj będzie". Święta prawda, dlatego po dłuższym przemyśleniu stwierdziłam, że w jakiś sposób musi ona tutaj pozostać. Nawet jeśli pseudonim ten nigdy nie był mi jakoś specjalnie bliski i zawsze dziwnie się czułam używając go w innej sytuacji niż podpis pod postem, komentarzem czy wiadomością, to wciąż jest ogromna część tego bloga i mam do niego ogromny sentyment. Od zawsze jednak gdzieś tam w środku czułam, że dużo bardziej naturalne byłoby posługiwanie się moim prawdziwym imieniem (wielokrotnie też chciałam tak o sobie napisać w poście, ale ponieważ nigdy wcześniej tego nie robiłam, rezygnowałam z tego). Taka sobie prosta Aleksandra, prosta Ola kryła się za swoim pseudonimem artystycznym. Dlatego też pozwólcie, że od dzisiaj te dwie persony będą żyły obok siebie, bez negowania niczego, z zachowaniem dawnych przyzwyczajeń. 

Na dzień dzisiejszy to wszystko. Żeby choć część była tak jak po staremu, na dniach wstawię jeszcze końcowe podsumowanie letniego sezonu 2017. Także do napisania, a dalej... sie zobaczy ;)


Pozdrawiam
Ola (Kusonoki Akane)

7 komentarzy:

  1. A tak coś po cichu czułam, że wrócisz :3. Super niespodzianka!
    Właśnie byłam zaskoczona tą posuchą, kiedy była mowa o tym, że ktoś przejmie tego bloga. Ale co by nie było, bardzo bardzo się cieszę na myśl o nowych postach (:
    Całkowicie rozumiem braku czasu na blogowanie, sama w tej kwestii totalnie poległam, odkąd zaczęły się studia. Nawet jeśli znalazła się chwila to albo nie miałam chęci, albo nie mogłam sklecić niczego sensownego :C. Wypalenie zawodowe, hah.

    Co do samego anime, temat tańca jest mi tak kompletnie obcy, że nawet w formie rysowanej nie byłby w stanie mnie przekonać. Mimo zasłyszanych pochlebnych opinii ta seria jakoś do mnie nie przemawia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czas nie był powodem mojego zniknięcia, powiedziałabym wręcz, że dopiero teraz mógłby to być dla mnie problem, ale tak czy inaczej dziękuję za miłe słowa :) Nie jestem co prawda wciąż w stanie powiedzieć jak ten mój powrót będzie wyglądał i kiedy oficjalnie nastąpi, ale myślę, że jest na to duża szansa. Pozdrawiam

      Usuń
  2. TO NAJLEPSZA WIADOMOŚĆ W TYM MIESIĄCU! WITAJ W DOMU, KOCHANIE <33333333333333333333333

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie oglądałam anime, ale czytałam mangę i uwielbiam i pod względem kreski, i postaci i fabuły <3. Anime oglądać się boje, bo słyszałam sporo złego na temat animacji, ale manga <3333333333

    Witaj znów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś tak czułam, że manga wypadałaby lepiej ;)

      Usuń
  4. Świetnie, że jesteś. :D
    Anime rzeczywiście miało swoje wzloty i upadki, a do tego jakoś mało w nim tańca. Mimo wszystko oglądało mi się dość przyjemnie (pomijając parę irytujących kwestii), może dlatego, że trochę rekompensowałam to sobie mangą - to od niej zaczęłam już jakiś czas temu i zrobiłam sobie przerwę jakoś po pojawieniu się Chinatsu. A potem ogłosili anime, to zaczęłam oglądać i kiedy już nie chciało mi się czekać na kolejne odcinki, to ponownie przeprosiłam się z mangą, aż anime ją przegoniło. No i openingi od UNISON SQUARE GARDEN. ♥

    OdpowiedzUsuń