Data premiery: 04.10.2014
Czas trwania: 13 x ok. 24 min
Gatunek: Przygodowe, Fantasy, Ecchi, Harem
Studio: Satelight
~Opis fabuły~
W wyniku konfliktu pomiędzy królestwami Brune oraz Zhcted, na równinach Dinant dochodzi do walki, która pomimo ogromnej przewagi liczebnej Bruneńczyków, kończy się ich całkowitą i niezaprzeczalną porażką. Jednym z ocalałych okazuje się być Tigrevurmud Vorn, młody hrabia Alsace, który w wyniku nieudanego ataku na głównodowodzącą jednostkę wroga, zostaje wzięty do niewoli. Dowódcą tym była jedna z siedmiu Vanadis (dziewic wojny), Eleonora Viltaria, która zafascynowana wspaniałymi umiejętnościami strzeleckimi Tigre, postanowiła uczynić go swoją własnością. Wtedy jednak dochodzą ich wieści, że do Alsace zmierzają siły Księcia Thenardiera i w celu ochrony własnego ludu, Tigre prosi Vanadis o wsparcie...
~Recenzja~
Z dzisiejszą recenzją wiązał się z mojej strony pewien niepokój, gdyż jakimś magicznym sposobem wszystkie pozostałe serie, które postanowiłam śledzić w owym sezonie, wciąż są emitowane, więc o napisaniu o nich pełnej recenzji nie było, choćbym chciała, mowy... Całe szczęście, że podczas sprawdzania poszczególnych tytułów zeszłorocznej już jesieni, w oko wpadło mi ich na tyle dużo, by musieć z niektórych zrezygnować, na rzecz tych wg mnie najbardziej interesujących, których i tak było więcej niż mój wolny czas mógł sobie na to pozwolić (czyt. wieeelkie, niekończące się zaległości...) Tak więc "serie zostawione na potem" doczekały się swoich pięciu minut właśnie teraz, kiedy po wyczerpaniu zapasów zmuszona zostałam przyśpieszyć moje plany zabrania się za nie w przyszłości ;) A dzisiaj pierwsze z nich, czyli opowieść o niepudłującym strzelcu i niepokonanej dziewicy wojny... "Madan no Ou to Vanadis". Czyżbym wyleczyła się z mojej nienawiści do ecchi pełnego damskich biustów i ciągłego pakowania głównego bohatera w zboczone sytuacje razem z jego cycatymi przyjaciółkami? A może nie było czego się obawiać i prócz biuściastych bohaterek, seria ta miała trochę więcej do zaoferowania? Tego, a także kilku innych rzeczy dowiecie się czytając dzisiejsza recenzję, więc... Serdecznie zapraszam na kolejny post z jesiennego podsumowania! ;)
Jak już wyżej wspominałam, głównym protagonistą owej serii jest Tigrevurmud Vorn, czyli młody, o dość skomplikowanym nazwisku, hrabia, który po śmierci swojego ojca przejął panowanie nad Alsace. Tak się składa, że ten niepozornie wyglądający młodzieniec jest bardzo dobrym, ba, doskonałym strzelcem i biada temu, w którego wyceluje swój rzadko pudłujący łuk. Dzięki swoim nieprzeciętnym umiejętnościom udało mu się przeżyć, bo jak myślicie, co zrobiłaby z nim potężna Vanadis, gdyby Tigre nie miał sobą nic do zaprezentowania? Pozostawiła go przy życiu przez niezaprzeczalny urok osobisty? Możliwe, ale fakt faktem to właśnie jego celne oko sprawiło, że Eleonora Viltaria zaproponowała mu dołączenie do jej ludzi. Tigre jednak nie mógłby pozostawić swojego ludu i jako odpowiedzialny i godny zaufania pan - odmówił na ofertę pięknej dziewicy wojny pozostając zwykłym, acz traktowanym ulgowo (swoją drogą jak na pojmanego przez wrogów zachowywał się nadzwyczajnie spokojnie...), niewolnikiem Leitmeritz. Skoro już napomknęłam coś o tych słynnych Vanadis, warto by było powiedzieć o nich coś więcej, prawda? Więc są nimi wojowniczki wybierane przez smocze artefakty (czyli nic innego jak bronie, którymi walczą), które są drugimi, po królu, najważniejszymi obywatelkami Królestwa Zhcted. Nasza dumna i potężna Eleonora, czy może łatwiej będzie mówić o niej Elen, jest właśnie jedną z siedmiu dziewic wojny, a jej artefaktem jest miecz Arifar, wykorzystujący energię wiatru. Podczas tych trzynastu odcinków najbliżej przyjdzie nam poznać jeszcze jedynie dwie z nich - Ludmilę Lourię oraz Sofyę Obertas, których drogi również skrzyżują się z Tigre i jego sojusznikami, podczas gdy pozostałe trzy biorą znikomy udział w fabule, a o jednej dosłownie nie wiemy nic prócz tego, że faktycznie istnieje ;) Tak czy siak, Elen... Została "wynajęta" przez własnego więźnia i jak bardzo ten związek wydaje się Wam dziwny i niezrozumiały, będzie to niezastąpioną pomocą dla walczącego o lepsze jutro dla Alsace Tigre. Czy kierowały nią jakieś inne uczucia? Tego w 100% pewnym być nie możemy, ale jeśli drobne elementy, które mogłyby na to wskazywać, są dla Was dobrym powodem na zaliczenie tego anime do bardzo subtelnych romansów - nie mam nic przeciwko, bo sama snułam pewne domysły na ten temat podczas oglądania ;) Wiec! Bohaterowie "Madan no Ou to Vanadis" może i nie są nie wiadomo jak skomplikowani i autorzy w ich tworzeniu postawili raczej na prostotę nie martwiąc się wychodzeniem poza narzucane schematy, jednak z polubieniem ich nie było w moim przypadku większych problemów. Są naprawdę sympatyczni i z ręką na sercu przyznaję, iż miło byłoby potowarzyszyć im w ich kolejnych przygodach ;) Nienachalny harem kluczem do sukcesu? Ja kupuję taką postać w 100%, więc jeśli i Wy cenicie sobie delikatność w tej kwestii - "Madan no Ou to Vanadis" powinno spęłnić Wasze oczekiwania ;)
Czas na kilka słów na temat fabuły. Akcja nie jest skomplikowana, szczerze mówiąc, mało zaskakująca i bardzo łatwa do przewidzenia, jednak mimo to, każdy odcinek oglądało się bardzo przyjemnie. Mamy tutaj sporą liczbę walk (jak dla mnie momentami zupełnie niepotrzebnych), odrobinę komedii i jak na ecchi - niewiele charakterystycznych dla tego gatunku sytuacji, co dla mnie oczywiście zalicza się na plus, a cycate bohaterki i do znudzenia powtarzane incydenty z tym związane, nie wydają się być elementem wiodącym, a jedynie, hmm... tłem mającym przyciągnąć fanów przed ekrany. Naprawdę miłe zaskoczenie, bo jak może wiecie, nie należę do osób jarających się ecchi i scenami rodem z soft hentaia, więc jeśli podzielacie moje zdanie - bez obaw możecie rozważyć "Madan no Ou to Vanadis" jako wartą obejrzenia serię ;) Ciekawym dla mnie elementem były wstawki strategiczne, o ile mogę to tak nazwać, omawiające bitewne posunięcia każdej ze stron. Fajnie pomyślane dopełnienie, które można uznać za jeden z charakterystycznych elementów serii. A dla tych, którzy chcą się pośmiać trochę bardziej za sprawa Tigre, Elen, Lim i innych, polecam kilkanaście, ok. 4 minutowych odcinków OVA - "Tigre-kun to Vanadi-chu" :)
Graficznie powiedziałabym, że seria wypada średnio, bo nie trzeba wielce doszukiwać się kilku niedociągnięć, a i też nie znalazłam żadnego mocnego punktu, którym "Madan no Ou to Vanadis" mogłoby się w tej kwestii pochwalić. Oczywiście nie przeszkadza to bardzo podczas oglądania (pierwszy odcinek zdecydowanie uznaję za "najładniejszy), jednak można było na pewno spodziewać się czegoś lepszego. Muzycznie jest bardzo dobrze, nie idealnie, ale nie trzeba się wielce wsłuchiwać, żeby usłyszeć kilka naprawdę miłych dla ucha melodii. Z przesłuchiwaniem openingu ("Ginsen no Kaze" - Suzuki Konomi) czy endingu ("Schwarzer Bogen" - Harada Hitomi) nie było żadnego problemu - piosenki są przyjemne i łatwo wpadają w ucho. Na pewno miło będzie mi posłuchać ich bez żadnej okazji, więc czy już samo to nie czyni ich smakowitymi kąskami dla takiego muzycznego fana jak ja? ;) Upewnijcie się, że tego nie pominiecie!
Graficznie powiedziałabym, że seria wypada średnio, bo nie trzeba wielce doszukiwać się kilku niedociągnięć, a i też nie znalazłam żadnego mocnego punktu, którym "Madan no Ou to Vanadis" mogłoby się w tej kwestii pochwalić. Oczywiście nie przeszkadza to bardzo podczas oglądania (pierwszy odcinek zdecydowanie uznaję za "najładniejszy), jednak można było na pewno spodziewać się czegoś lepszego. Muzycznie jest bardzo dobrze, nie idealnie, ale nie trzeba się wielce wsłuchiwać, żeby usłyszeć kilka naprawdę miłych dla ucha melodii. Z przesłuchiwaniem openingu ("Ginsen no Kaze" - Suzuki Konomi) czy endingu ("Schwarzer Bogen" - Harada Hitomi) nie było żadnego problemu - piosenki są przyjemne i łatwo wpadają w ucho. Na pewno miło będzie mi posłuchać ich bez żadnej okazji, więc czy już samo to nie czyni ich smakowitymi kąskami dla takiego muzycznego fana jak ja? ;) Upewnijcie się, że tego nie pominiecie!
~Podsumowanie~
"Madan no Ou to Vanadis" jest zdecydowanie tą serią, której zostawienia do obejrzenia żałować z pewnością nie będę. Anime jest bardzo przyjemne, nienachalne mimo niektórych wątków i choć generalnie nie prezentuje sobą niczego nowego i zaskakującego, czas nad nim spędzony zaliczam do udanych. Myślę, że spokojnie można je uznać za wartą obejrzenia pozycję tej jesieni, więc jeśli jeszcze nie widzieliście - zachęcam do oglądania ;) Miło by było móc w przyszłości napisać recenzję kontynuacji, więc jeśli macie jakies info w związku z drugim sezonem - proszę o słówko w komentarzu :) Oto jak prezentuje się ocena:
Fabuła: 3,5/5
Bohaterowie: 4,5/5
Grafika: 2,5/5
Muzyka: 4/5
Ocena ogólna: 4/5
Ocena końcowa: 7,4/10
A Wy co sądzicie o "Madan no Ou to Vanadis"?
Pozdrawiam
Kusonoki Akane
Hm, chętnie obejrzę to anime ;3 Jak tylko znajdę czas...
OdpowiedzUsuńhttp://czlowiek-zelazko.blogspot.com/
Jak wybierałam anime do oglądania z ubiegłego sezonu to najpierw oczywiście sprawdzałam seiyuu, a jak już wybrałam tytuły z ładnym castem głosowym zaczęłam przesłuchiwać openingi i ten był stanowczo jednym z najlepszych ubiegłej jesieni. Bardzo chwytliwy, wpadający w ucho i świetnie dopasowany do animacji. Anime jednak jeszcze nie widziałam, bo no cóż, za dużo panienek się w tym openingu przetacza, a że ja haremówek nie lubię to stwierdziłam, że dla samego op nie ma co się męczyć.
OdpowiedzUsuńNie obejrzałam z jednego powodu - harem. Haremówki i ecchi mogą być fajne, ale trudno znaleźć tytuły na poziomie z dobrym humorem i które nie świecą przeciętnością. Ending jak dla mnie przeciętny, nic specjalnego :v.
OdpowiedzUsuń