2015-03-22

021. "Shigatsu wa Kimi no Uso", czyli jesiennego podsumowania cz.X

"Shigatsu wa Kimi no Uso"
Data premiery: 09.10.2014
Czas trwania: 22 x ok. 24 min
Gatunek: Dramat, Romans, Okruchy życia, Muzyczne, Szkolne, Komedia
Studio: A-1 Pictures

~Opis fabuły~
Mimo swojego młodego wieku, Arima Kousei jest całkiem dobrze znany w świecie muzyki klasycznej. Ćwicząc już od najmłodszych lat pod okiem swojej matki, stał się utalentowanym pianistą i młodym geniuszem w tej dziedzinie. Z każdym kolejnym konkursem jego świetlana przyszłość stawała się coraz bardziej wyraźna i pewna swojego sukcesu, jednak... Z powodu choroby matka Kouseia zmarła, co zapoczątkowało nienawiść chłopca do fortepianu, w rezultacie kończąc na porzuceniu kariery muzyka. W ten sposób minęły trzy lata i Kousei, jako uczeń trzeciej klasy gimnazjum, prowadzi spokojne i monotonne życie nastolatka. Wtedy też na swojej drodze spotyka Miyazono Kaori - młodą i interesującą skrzypaczkę, która ponownie wprowadza go w świat muzyki klasycznej...




~Recenzja~
Więc... Nadszedł czas na ostatnie recenzje jesiennego podsumowania! Jakoś tak się magicznie złożyło, że aż sześć oglądanych przeze mnie tytułów, jak na ponad 20-odcinkowe anime przystało, dopiero co kończy swoją emisję, więc minie jeszcze trochę czasu zanim ostatecznie będziemy mogli zamknąć tę serię postów i zająć się zimą, ale... Nie ta kwestia jest głównym punktem dzisiejszego posta ;)  Jako pierwsze anime z tej pozostałej, wielkiej i "długiej" szóstki, zakończone dokładnie w miniony czwartek 20-ego marca 2015 roku, nareszcie doczekało się swoich pięciu, w 100% zasłużonych minut! Pewnie, że tak! Mowa dzisiaj będzie o "Shigatsu wa Kimi no Uso", czyli muzycznym anime pełnym emocji i humoru o niezaprzeczalnie wspaniałej i pięknej historii dwójki młodych muzyków. Czyżby kolejne "must watch" tego sezonu? Oczywiście! Przygotujcie wolne miejsce w swoich listach i wygospodarujcie trochę wolnego czasu, bo dzisiejszą recenzją mam zamiar zachęcić Was do obejrzenia ;) Zaczynajmy!


Jak już dowiedzieliśmy się z opisu fabuły, jednym z muzyków, których historię dzięki tym dwudziestu dwóm odcinkom będziemy poznawać, jest Arima Kousei - uczeń gimnazjum skrywający w sobie prawdziwy talent do gry na fortepianie. Myślę, że nie trzeba być geniuszem by zauważyć, że ten "codzienny" Kousei, pomimo swojej spokojnej i przemiłej natury, jest ciapą, ofiarą losu i nieudacznikiem... Może to zabrzmieć odrobinę nieuprzejmie z mojej strony, jednak chyba nikt mi nie zaprzeczy, że w momencie kiedy Kousei dotyka fortepianu, cała ta otoczka "beznadziejności" znika, jak za pęknięciem bańki mydlanej. No właśnie... Szkoda tylko, że on już teoretycznie nie dotyka fortepianu... O przyczynie jego nienawiści do gry już co nieco napomknęłam, jednak kryje się za tym coś więcej - coś, według mnie, o wiele gorszego niż sama nienawiść, bo prawda jest taka, że Kousei NIE MOŻE już grać. Szczegółów Wam nie zdradzę, jednak nie ma wątpliwości, że powoli wkraczamy w tę dramatyczną część "Shigatsu wa Kimi no Uso", z którą związana jest przeszłość naszego głównego bohatera. Nie miał on łatwo. Podejrzewam, że wielu z tych, którzy śledzili ową serię, nie raz przeklinali matkę Kouseia za to, jak traktowała swojego syna - bo prawda jest taka, że autorzy scharakteryzowali ją bardzo negatywnie i pokazali, jak bardzo rodzic może skrzywdzić własne dziecko - i ja sama zdecydowanie nie pałałam sympatią do jej postaci. Nie mieściło mi się to po prostu w głowie i z każdym odcinkiem coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że ambicje rodzica potrafią zniszczyć nie tylko dzieciństwo, ale i całe przyszłe życie swoich dzieci. Całe szczęście, że autorzy w późniejszych odcinkach wytłumaczyli ten wątek bardziej szczegółowo i negatywne emocje, przynajmniej w moim przypadku, w dużym stopniu opadły - jestem nawet skoro zaryzykować stwierdzeniem, że wina nie leży w cale tylko po jednej stronie... Ale to taka moja mała dygresja ;) Na ratunek poszkodowanego przez los Kouseia przychodzi nasza druga główna bohaterka - Miyazono Kaori. Pełna pozytywnej energii i pewności siebie, nie boi się stawiać czoła wyzwaniom i pragnie swoją muzyką dotrzeć do serc słuchających jej ludzi. Co więcej, jej gra wzbudza kontrowersję, nie trzyma się sztywnych reguł i granic narzucanych przez nuty, ma w poważaniu to co mówią o niej inni - w skrócie mówiąc - całkowite przeciwieństwo Arimy. A jak to się stało, że ścieżki tej dwójki się ze sobą skrzyżowały? Otóż Kaori zakochana jest w przyjacielu Kouseia, Watarim, a że ich wspólna przyjaciółka Tsubaki miała za zadanie zapoznać tę dwójkę ze sobą, postanowiła wziąć ze sobą naszego młodego pianistę ;) Mam nadzieję, ze nie brzmi to tak skomplikowanie jak się wydaje, ale fakt faktem już przy ich pierwszym spotkaniu Kousei poznał się na wybuchowym charakterku blondwłosej skrzypaczki. Więc! Osobiście nie jestem w stanie powiedzieć, że polubiłam jej postać od początku i w 100%. Pomimo tego jak "barwną" postacią ona by nie była, w moich oczach wypadała mimo wszystko trochę mniej pozytywnie. Miało na to wpływ głównie jej zachowanie w stosunku do Kouseia, jednak biorąc pod uwagę zakończenie serii, mogę je uznać za całkowicie usprawiedliwione. Fabuła ta oczywiście już za bardzo wybiega poza granice dopuszczalnego spoilera, więc mając nadzieję, że gdzieś pomiędzy wierszami odczytaliście, że z postacią Kaori również powiązany będzie jakiś wątek dramatyczny, w Waszych rękach pozostawiam "odkrycie" tej tajemnicy ;) Wraz z tokiem fabuły przyjdzie nam poznać mniej (ku mojemu niezadowoleniu, postać Watariego została bardzo pominięta ;() lub bardziej ważnych (zwłaszcza Tsubaki można by zaliczyć do jednych z tych główniejszych) bohaterów. Postaci wydają się być od początku do końca przemyślane, nie odczuwa się obecności jakichkolwiek wyżej narzuconych schematów i przede wszystkim - są ciekawe i przesympatyczne, co również działa na plus dla całości. Wielokrotnie zapominałam, że w rzeczywistości mamy do czynienia z grupką gimnazjalistów... Jestem naprawdę mile zaskoczona, że mnie, osobę, która bardzo rzadko sięga po produkcję z bohaterami w tym przedziale wiekowym (zazwyczaj są to co najmniej licealiści...), tak bardzo zaciekawiły i wciągnęły poczynania czternastolatków. Dowodzi to jedynie jak niebanalna jest historia dzięki nim przedstawiona, powiem więcej - nie jedno anime o bardziej "dorosłej" gamie bohaterów, chciałoby wypaść tak świetnie jak "Shigatsu wa Kimi no Uso". Jestem na tak!


Jeśli przypatrzyliście się podczas czytania gatunków przypisanych do tego anime, zauważyliście pewnie dwie skrajności - dramat i komedię. Bardzo biłam się sama ze sobą czy aby na pewno warto zaznaczać tutaj obecność komedii, jednak fakt faktem postanowiłam ją tam umieścić - bo humoru było nie mało, dzięki czemu też, z wewnątrz smutna i poważna fabuła, okazuje się być naprawdę przyjemna i nie aż taka "ciężko strawna", choć w moim przypadku i tak nie skończyło się bez zużycia tony chusteczek i wciąż trzymających mnie emocji. Tak... Nie możemy zapomnieć, że to właśnie dramatyczność "Shigatsu wa Kimi no Uso" jest jednym z najważniejszych jego elementów. Anime przedstawia piękną, acz nie do końca szczęśliwą historię o przyjaźni, miłości, marzeniach, bólu i cierpieniu... Dramatyzm, co prawda odczuwalny od samego początku, od mniej więcej połowy urósł do takich rozmiarów, że dosłownie każdy odcinek kończył się u mnie łzami. Żadne zabawne scenki nie potrafiły tego zmienić, a im bliżej końca tym bardziej moje przeczucie odnoście zakończenia biło się z głęboką nadzieją "A może jednak nie tak to się wszystko skończy...?". W rezultacie ostatni odcinek minął mi jak za pstryknięciem palców i z kupą zużytych chusteczek obok (spełniły się moje obawy...). Jak ja to lubię nazywać - "typowe japońskie zakończenie" (dla tych, którzy nie spotkali się jeszcze z mojej strony z owym określeniem - "szczęśliwy, ale smutny" zamiennie na "smutny, ale szczęśliwy" ;)). Oczywiście nie pozostawiło ono po sobie żądnych niedopowiedzeń i choć wielce ubolewam, że nawet manga (o ile mi się wydaje), na której podstawie powstało owe anime, nie wybiega dalej poza to co pokazano nam w ciągu tych dwudziestu dwóch odcinków, wszystko zostało ładnie wytłumaczone. A tytuł? "Shigatsu wa Kimi no Uso" w wolnym tłumaczeniu znaczące nic innego jak "Twoje kłamstwo w kwietniu" (czy może raczej "Twoje kwietniowe kłamstwo"..? Ładniej brzmi ;p) jest teraz w 100% zrozumiałe. Choć się jakoś specjalnie nad tym wcześniej nie zastanawiałam, bardzo spodobał mi się ten element - z początku nic sobą nie mówił, a tym czasem krył za sobą takie, niezwykle istotne znaczenie... No po prostu cud, miód i orzeszki! ^ ^ Idąc dalej... ROMANS! Nie powiem... Skonstruowany jest nie dość że w przyjemny i delikatny, to jeszcze w bardzo ciekawy sposób. Nie jest to typowe romansidło, w którym jedna strona wyzna drugiej miłość i wszystko jest cacy. O nie nie... Tutaj sprawa wygląda trochę bardziej skomplikowanie ;) Nie mam pojęcia jak mam to wytłumaczyć (a próbowałam niezliczoną ilość razy...), więc powiem jedynie, że bardzo spodobał mi się sposób w jaki autorzy przedstawili owy wątek. Trochę się poirytowałam co prawda, ale fakt faktem jestem zadowolona. Czuję, że było to coś innego niż mamy okazję obserwować w większości romansach i mam nadzieję, że po obejrzeniu każdy z Was zrozumie co miałam przez słowo "skomplikowany" na myśli ;)


Uwierzcie mi na słowo, że po obejrzeniu pierwszych odcinków (może dwóch...) "Shigatsu wa kimi no Uso" byłam wręcz pewna, że nie A-1 Pictures a Madhouse, które w końcu kojarzy mi się głównie ze świetną oprawą graficzna, jest studiem odpowiedzialnym za owe anime. Możecie sobie wyobrazić moje zdziwienie, kiedy zdałam sobie sprawę z własnej pomyłki. A-1 Pictures nigdy wcześniej nie robiło na mnie aż tak wielkiego wrażenia odnoście grafiki, a tym czasem pojawia się anime, które wręcz powala i zachwyca prześliczną kreską, kolorami i animacjami gry na instrumentach, które zdecydowanie są jednym z tych elementów, których oczekuję od tytułu muzycznego. Z początku jedynie twarze postaci wydały mi się odrobinę dziwne i nietypowe, jednak nie zaprzeczę, że dodawało to serii pewnej świeżości - poza tym jak widać wystarczyło się tylko przyzwyczaić, by docenić tą oryginalność ;) Naprawdę wielkie brawa dla A-1 Pictures za stworzenie jednej ze swoich najładniejszych serii ostatniego czasu! Drugim elementem, którego zdecydowanie trzeba oczekiwać od muzycznych anime, jest oczywiście muzyka. I to nie byle jaka, bo kogo zadowoliłyby zwyczajnie, niczym nie przykuwające uwagi melodie? Na szczęście "Shigatsu wa Kimi no Uso" nie miało z tym większego problemu, a przesłuchanie soundtracku ponownie po zakończeniu oglądania, jedynie utwierdziło mnie w tym przekonaniu ;) Jak często obserwujemy w anime o ponad dwudziestu odcinkach, również i tutaj autorzy zaszczycili nas dwoma openingami, czyli "Hikaru Nara" (Goose House) i "Nanairo Symphony" (Coala Mode) oraz dwoma endingami - "Kirameki" (wacci) i "Orange" (7!!). Wszystkie cztery są bardzo przyjemnymi kawałkami, jednak moje serce zdecydowanie zdobywają: opening pierwszy jak i ending drugi, który moim zdaniem, swoim charakterem odrobinę wyróżnia się na tle trzech pozostałych piosenek. Tak czy inaczej jest dobrze, ba, nawet bardzo dobrze i zarówno patrzeć na "Shigatsu wa Kimi no Uso" jak i słuchać było mi bardzo, ale to bardzo przyjemnie ;)

Jedna z moich ulubionych scen ^ ^

~Podsumowanie~
Co tu jeszcze więcej mówić? ;) "Shigatsu wa Kimi no Uso" zasługuje na to by nazwać je jednym z najlepszych i najbardziej wartych obejrzenia serii tego sezonu (kolejnym ;)). Nie mówmy już o muzyce, grafice i innych szczegółach - fabuła jest tym, co zdecydowanie powinno przyciągać widzów przed ekrany ;) Powtórzę to jeszcze raz: piękna historia - z jednej strony zabawna, przyjemna... z drugiej poważna, dramatyczna i wzruszająca. Chcemy więcej takich anime! :) Pomimo iż zakończenie nie pozostawiło po sobie wiele do życzenia, miło byłoby zobaczyć dalsze poczynania naszych bohaterów... Z tego co wiem, na maj przewidziane jest OVA związane z 11 tomem mangi "Shigatsu wa Kimi no Uso", więc z wielką przyjemnością sobie na nie poczekam, a co! Kto wie, może kiedyś i za mangę się zabiorę? ;) Na pewno przyjdzie w przyszłości taki moment, że ponownie zapragnę obejrzeć te 22 odcinki i jestem wręcz pewna, że skoro teraz znam zakończenie całej tej historii, moją uwagę przykują te elementy, których wcześniej mogłam nie zauważyć... Na samą tego myśl nie mogę się już doczekać! ^ ^ Więc! Jak już pewnie się domyśliliście - polecam, polecam i jeszcze raz polecam! A teraz zabierajcie się do oglądania ;) 

Fabuła: 5/5
Bohaterowie: 5/5
Grafika: 4,5/5
Muzyka: 4,5/5
Ocena ogólna: 5/5

Ocena końcowa: 9,6/10
A Wy co sądzicie o "Shigatsu wa Kimi no Uso"?


Pozdrawiam
Kusonoki Akane

12 komentarzy:

  1. O jeju, ja to miałem przeprawy z tym anime, zanim na dobre się wkręciłem to zafundowała mi jazdę w górę i w dół. Miałem spore trudności z zaakceptowaniem często stosowanego chwytu super-deformed, który strasznie mi się gryzł z poważnymi scenami. Często wykorzystywana animacja 3d czasami odcinała mi się od reszty grafiki co tworzyło nieprzyjemny dysonans. Po kilku odcinkach można było do tego przywyknąć i skupić się na samej akcji.
    O ile sam uważam, że to jedna z lepszych serii ostatnich sezonów to jestem w stanie wyobrazić sobie, że kogoś mogło odstraszyć przedramatyzowanie. Niestety, ale przesada jest chwytem często stosowanym w anime i sam łapię się na tym, że pewnych serii nie zwyczajnie nie trawię. Shigatsu jednak dobrze równoważyło trwające pół odcinka sceny, gdzie w tle leciała muzyka, a bohater wygłaszał długaśne monologi. Podejrzewam, że duża w tym zasługa bohaterów - miało się wrażenie, że naprawdę obserwuje się nastolatków z krwi i kości (oczywiście w ramach pewnej konwencji), a nie jakieś kukły, które zamiast osobowości mają tylko zlepek najbardziej stereotypowych cech.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, tak! Ja też jestem na tak! Muszę koniecznie obejrzeć to anime, bo przemówiła do mnie Twoja recenzja :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszędzie teraz widzę ten tytuł, że chyba sama skuszę się na oglądanie ^^
    Już widzę, że oprawa graficzna mi się spodoba :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja po pierwszym odcinku absolutnie zakochałam się w tym anime, ale po czasie mój entuzjazm powoli zaczął opadać. Muzyka mi się podobała, bohaterowie mi się podobali, ale nie aż tak, żeby się zachwycać. Poza tym myślałam, że będę płakać na końcówce, ale jednak całą ta sytuacja była zbyt oczywista i w sumie nawet się nie wzruszyłam, a muszę dodać, że jestem straszną beksą.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pomimo sporej ilości dramatu była to bardzo przyjemna seria. No i to odkryte dopiero pod koniec znaczenie tytułu. Poza tym była to dobra okazja, by posłuchać trochę muzyki klasycznej i to w połączeniu z bardzo ładną oprawą graficzną. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Niesamowicie polubiłam tę serię. Sympatyczni bohaterowie, ładna kreska, klimacik... Elementy dramatyczne, wzruszające, komediowe, "życiowe"... Choć łatwo było przewidzieć, jak to się skończy, płakałam na ostatnim odcinku. Z pewnością kiedyś wrócę do tego anime.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. To anime było gniotem. Nawet nie wiadomo na co była chora Kaori. Poza tym po gówno ta rehabilitacja i operacja skoro to jedynie przyśpieszyło jej śmierć. Autor mangi to jakiś głupek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i tu sie myslisz. Kazda z tych zeczy zostala wyjasniona lub moze byc wyjasniona z odrobina wyobrazni.

      Usuń
    2. Zgadzam się. Wszystko zostało powiedziane i to dokładnie.
      I radzę nie wyzywać autorów od głupków, bo Twoje zarzuty były tutaj bezpodstawne :)

      Usuń
  9. To anime było gniotem. Nawet nie wiadomo na co była chora Kaori. Poza tym po gówno ta rehabilitacja i operacja skoro to jedynie przyśpieszyło jej śmierć. Autor mangi to jakiś głupek.

    OdpowiedzUsuń
  10. Anime bardzo mi się podobało, chociaż przyznaję, że miało swoje wkurzające momenty

    OdpowiedzUsuń