2017-10-01

0166. Shingeki no Bahamut: Virgin Soul, czyli wiosennego podsumowania cz.VII

Recenzja może zawierać spoilery odnośnie sezonu pierwszego!
Shingeki no Bahamut: Virgin Soul

Data premiery: 07.04.17
Czas trwania: 24 x ok. 24 min
Gatunek: Akcja, Przygodowe, Fantasy, Romans
Studio: MAPPA
Bazuje na: Gra karciana 

~Opis fabuły~
Od przebudzenia Bahamuta i jego ponownego ataku minęło 10 lat. Na skutek działań nowego króla Anatae, Charioce'a XVII, rozkład sił na świecie uległ drastycznej zmianie - ludzie przestali bać się demonów, traktując ich obecnie jak nic nie wartych niewolników, tak samo jak i bogowie utracili w ich oczach swoje święte znaczenie. W tętniącej życiem i dobrze prosperującej stolicy od kilku tygodni przebywa Nina, młoda dziewczyna szukająca zarobku. Jest ona także łowczynią nagród, a za swój cel i źródło pieniędzy uznała grasującego w mieście Szmacianego Demona, działającego w obronie prześladowanych demonów. Posiada ona jednak pewien sekret, który momentalnie wplątuje ją w kłopoty... Nina bowiem pochodzi z wioski smoków i pod wpływem silnych emocji wywołanych jakimkolwiek kontaktem z przystojnymi mężczyznami, zamienia się w ogromnego, czerwonego smoka!


~Recenzja~
Shingeki no Bahamut... Jeśli czytacie moje recenzje już od roku 2014-ego, kiedy to premierę miał pierwszy sezon tej fantastycznej przygody o podtytule GENESIS (przyznać się, kto jest ze mną już tak długo? ;)), to wiecie że jestem ogromną fanką tego tytułu i z przeogromną radością przyjęłam wiadomość o zakończeniu tego niemalże 3-letniego oczekiwania na upragnioną kontynuację. Tym razem w podwójnej ilości odcinków, z kilkoma nowymi bohaterami i jak się szybko okazało też, z zupełnie nową historią niż wcześniej. Nie zmieniło to oczywiście faktu, że poprzednika znać wypada, a nawet trzeba, o czym sama się przekonałam kiedy w spotkaniu z nowymi odcinkami moja beznadziejna pamięć do fabuł dała o sobie znać. Żałowałam trochę, że nie zmobilizowałam się do zrobienia tego wcześniej (w końcu zajęło by mi to tylko kilka godzin), aczkolwiek nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - tydzień przed finałowym odcinkiem Virgin Soul zaczęłam ponowne oglądanie zarówno pierwszego, jak i drugiego sezonu Shingeki no Bahamut, a że zrobiłam to bez większego problemu, utwierdziło mnie to jedynie w przekonaniu, że seria ta jest dla mnie po prostu idealna!


Nawet jeśli od pierwszego zobaczenia GENESIS minęły te trzy lata i naprawdę sporo serii zdążyło się przez mój ekran w między czasie przewinąć, swojej opinii na temat prequela zmieniać nie zamierzam. Pytanie natomiast brzmi, czy Virgin Soul zdołało powtórzyć sukces poprzednika, czy może jednak zaobserwować w nim możemy spadek jakości oglądanej historii? Shingeki no Bahamut zbudowało swój własny świat, w którym fantastyczne istoty, demony, bogowie i ludzie przeplatają się między sobą i każdy ma w nim swoje wyznaczone miejsce. Dzieją się w nim rzeczy totalnie niewyobrażalne, czasami bardziej czasami mniej powielane, a jednak w połączeniu z delikatnym humorem stworzonym za sprawą jego bohaterów, świetnym przemyśleniem szczegółów i praw nim rządzących, dostajemy spójną i bardzo interesującą opowieść. To, że spotykamy się tutaj z motywami znanymi nam już z innych serii przygodowych, nie czyni produkcji chamsko zerżniętej czy nudnej. Wręcz przeciwnie. Twórcy postanowili zabawić się tym wszystkim tak, że nie dość, że stworzyli wielopłaszczyznową historię na podstawie gry karcianej, w której nie ma dosłownie żadnych dziur, to jeszcze dali początek czemuś, co bardzo trudno jednoznacznie uznać za mało oryginalne. Już sam fakt z jaką dokładnością zadbano o stworzenie klimatycznego świata czyni ten tytuł wyjątkowym, a przecież co jak co, zwracam na takie szczegóły uwagę bardziej, niż prawdopodobnie jest mi to do szczęścia potrzebne ;) To samo mogłabym powiedzieć o Virgin Soul, choć jest taki jeden element, który z tego co wiem wielu się nie spodobał, a i wypadł trochę zbyt niewyobrażalnie, jak na ten tytuł. No ale po kolei. Virgin Soul, jak po opisie fabuły wiecie, rozgrywa się 10 lat po przebudzeniu Bahamuta z 2000-letniej śpiączki, kiedy rozkład sił na świecie diametralnie się zmienił. Pojawia się nowy bohater, król Charioce XVII, totalnie nieprzyjemny koleś, który za cel ustanowił sobie podporządkowanie wszystkiego i wszystkich ludzkości, nie ma szacunku do nikogo, nie czuje oporów do niczego, ale figuruje jako wielka osoba wśród mieszkańców Anatae. Nasz prawy rycerz z zasadami, były Łowca Nagród Kaisar Lidfard, zajmuje obecnie stanowisko kapitana Orleańskich Rycerzy, a więc z królem do czynienia ma całkiem sporo zwłaszcza, że ten rozkazał mu zająć się Demonem w Łachmanach tudzież Szmacianego Demona, atakującego tam, gdzie demonom dzieje się w stolicy krzywda. Widz natomiast od razu wie, kto kryje się pod przebraniem wroga Anatae numer jeden - Azazel, u którego boku tym razem znajdziemy tajemniczego, niemego chłopca o imieniu Mugaro. Z drugiej strony do Anatae przybywa Nina - rezolutna dziewczyna z wioski smoków poszukująca zarobku i kolejna nowa postać Shingeki no Bahamut. W przerwie od pracy na placu budowy, zgodnie z zaleceniami swojego mistrza pomieszkuje ona w powozie boga Bacchusa i Hamsy, nadzorujących pracę Łowców Nagród. Nina, jako że nazwała siebie tymże właśnie łowcą postanowiła wzbogacić się na złapaniu Demona w Łachmanach, jednak przez przypadek ściąga na siebie podejrzenia bycia jego pomocnicą i pod ostrzałem rycerzy z zamku, bliska śmierci kończy uratowana przez Azazela. Wtedy następuje wielkie BUM, bo jak z opisu fabuły wiemy, bliski kontakt z przystojnymi mężczyznami sprawia, że dziewczyna nie potrafi zapanować nad emocjami i zamienia się w smoka. W ten sposób kończy ona z jeszcze większymi kłopotami na głowie, a Azazel postanawia zwerbować ją do swojej demonicznej drużyny i raz na zawsze pokonać ludzi w imię demonów. Zapytacie gdzie jest Favaro i Rita? Otóż zombie Rita pracuje najwyraźniej jako doktor w stolicy, odciętą w poprzednim sezonie dłoń Kaisara uczyniła swoim pomocnikiem i to do niej Azazel zaprowadza Nine, po jej smoczej utracie kontroli. Favaro natomiast... pojawi się później i warto na ten moment czekać, nawet jeśli z finału GENESIS wiemy, że nic mu nie jest ;) Jeśli myślicie, że w tym momencie sprzedałam Wam niewyobrażalną liczbę spoilerów to nie - to jest zaledwie początek owej historii, warto natomiast wiedzieć, na czym się stoi zwłaszcza, że nie doświadczymy w fabule wielu retrospekcji odnośnie tej 10-letniej przerwy, a tyle, co jest potrzebne do wyjaśnienia tego i owego (wystarczająco).


A więc jednym wątkiem Virgin Soul jest walka między ludźmi, bogami i demonami, za co podziękować możemy Charioce'owi. Drugim wątkiem natomiast jest... romans i w tym momencie przechodzimy do elementu, który wzbudził wśród widzów dość mieszane uczucia. Otóż od początku uważałam, choć i ja byłam trochę zaskoczona tym wyborem twórców, że nieumiejętność Niny do powstrzymania swoich emocji przy przystojniakach (a obraca się w okół kilku) jest dość urocza. Taka ciekawa cecha, choć nie miałaby ona wielkiego sensu, gdyby pozostawiono ją taką jaką jest przez całe 24 odcinków. Aby temu zapobiec, postanowiono wcisnąć w tę historię tak wyświechtany już pomysł na romans, że jest to wręcz niezwykłe, że ktoś postanowił faktycznie tego użyć. Nina bowiem spotyka pewnego tajemniczego młodzieńca, w którym zakochuje się od pierwszego wejrzenia. (nie jest to chyba aż tak wielki spoiler, aczkolwiek postanowiłam go mimo wszystko nim oznaczyć - czytacie na własną odpowiedzialność ;)) SPOILER Nie mogłam uwierzyć w to, kto chowa się pod jego dziwnym, egzotycznym przebraniem, ale jest to dość oczywiste - nasz kochany Charioce robi sobie przerwy od bycia dupkiem i przechadza się po mieście niczym turysta. SPOILER Z początku jest to trochę dziwne, im dalej w fabule tym widz zaczyna się coraz bardziej zastanawiać, o co mu właściwie chodzi i która jego strona jest prawdziwa (i czy potrzebne było to wszystko), zakończenie natomiast... jest nieco przesadzone, choć dużo gorsze wrażenie odniosłam za pierwszym razem. Szczerze mówiąc byłam trochę zawiedziona, że tak może nie tyle słabe, co po prostu bardzo oczywiste wytłumaczenie podano na jego zachowanie, zwłaszcza gdy jego druga strona okazała się całkowicie różna od pierwszej. Jego dwie osobowości po prostu zbyt się ze sobą gryzły i dopiero za drugim razem, kiedy zwracałam uwagę na dosłownie każdą jego wypowiedź, udało mi się w pewnym stopniu zaakceptować ten pomysł twórców (no bo idzie to jakoś logicznie rozłożyć, a SnB ma to też do siebie, że nie podaje wszystkie na tacy, a takie nie wywołujące zdezorientowania na skutek wielu możliwości kwestie, pozostawia domysłom widza). Nie zmienia to jednak faktu, że było to stąpanie po dość cienkim lodzie, które w połączeniu z tym motywem romansu, miał prawo odrzucić widza od oglądania. To oczywiście nie jest wszystko, a na temat fabuły można by się rozpisywać na kilka postów. To co napisałam wyżej, to moja próba bycia obiektywną na temat serii, którą naprawdę cenię i uwielbiam. Za to, że jest taka rozbudowana i spójna, że wciąga w swój świat, potrafi bawić się swoją historią i nawet te nie do końca przemyślane pomysły, ostatecznie okazują się mieć swój urok i wpasowują się w ogólny klimat tytułu. Można się też poczuć nieco zawiedzionym z powodu zakończenia i małej powtórki z rozrywki, aczkolwiek moim zdaniem finał, choć znowu dość szybki, był jak najbardziej okej i okropnie modliłam się o jakiś znak (tak naprawdę wypłakiwałam sobie oczy), że to nie definitywny koniec owej historii. Całe szczęście wciąż jest szansa na kontynuację i kto wie, może za jakiś czas do obejrzenia ciągiem będę miała jeszcze więcej odcinków niż tylko 36 ;)


Zdecydowanie nie zamierzałam się tak rozpisać, zwłaszcza, że jest to recka kolejnego sezonu (a one zawsze są dość krótkie), ale musicie mi to wybaczyć :) Już kiedyś o tym wspominałam, ale wiecie za co szczególnie kocham oglądać kontynuacje? Nawet nie dla fabuły, chyba że jakieś kwestie są wyjątkowo intrygujące do dalszego pociągnięcia, ale najbardziej zdecydowanie interesuje mnie zobaczenie znanych mi już bohaterów i przekonanie się o zmianach jakie zaszły "kiedy ich nie było" (plus serii, których historia między sezonami różni się jakimś odstępem czasowym). Nie mówiąc już o tym, że sequele dają możliwość nie tylko wykazania się innym postaciom, ale i rozwoju tym "starym", ukazania ich w nieco innym świetle, co zdecydowanie się Virgin Soul udało. Mamy tutaj lepsze przedstawienie Bacchusa, Azazel zyskuje w oczach okropnie dużo, a Rita... Tak jak (przepraszam wszystkich fanów) nie potrafię zdzierżyć głosu Sawashiro Miyuki, w tej roli ją po prostu uwielbiam. Rita, nawet jeśli udziałem w fabule zawsze nieco ginęła na tle głównych bohaterów, czy to Kaisara (który nic się nie zmienił, ale jego charakter jest bardzo odświeżający, że tak to ujmę) czy Favaro (moja ukochana postać, która również co nieco pokazała, jednocześnie przekazując pałeczkę Ninie), za każdym razem zdaje się, jakby było jej pełno. Taki nieodłączny element, bez którego chyba każdy nie jest w stanie sobie tej serii wyobrazić. Joanne d'Arc również otrzymała swój czas antenowy, moim zdaniem lepiej wykorzystany niż w sezonie pierwszym, gdzie szczerze mówiąc, miałam jej już trochę dość. Przejdźmy do postaci nowych. Nina jest mega sympatyczną, rozbudowaną i całkiem oryginalną bohaterką, jednak biorąc pod uwagę cały ten wątek romantyczny, jej decyzje i zachowanie może wkurzać. Nie licząc tego elementu, bo nie przepadam za taką "samolubnością" (gryzie się to z moim charakterem) polubiłam ją przede wszystkim za jej odwagę i to, ile pozytywnej energii potrafiła ukazać na ekranie. Charioce'a natomiast można nienawidzić za jego bezwzględność (choć mnie tam nie przeszkadzał), jednak każdy, a przynajmniej większość chyba zgodzi się ze mną, że jest on postacią bardzo tajemniczą. Nie mówiąc już o tym, jak to faktycznie wyszło, czyli moich wspominkach w poprzednim akapicie, byłam bardzo ciekawa tego, co to z nim w końcu będzie i czy pokona tę sztampowość, która zawisła w pewnym momencie nad jego głową. Ostatecznie nie wydaje mi się, żeby jakoś specjalnie wybił się swoją oryginalnością na tle innych, dobrze przemyślanych i wielopłaszczyznowych postaci, a szkoda. Poza tą dwójką pojawił się jeszcze z bardziej ważnych bohaterów Mugaro (o którym z racji spoilerów pisać nie będę), Sofiel, Dias czy Alessand o których złego słowa powiedzieć nie mogę i nawet nie chcę, bo moje wcześniejsze wywody wszystko wyjaśniają ;)


Shingeki no Bahamut: Virgin Soul jest cudownym przykładem na to, że świetny poziom graficzny pierwszego sezonu dało się podnieść poprzeczkę wyżej. Mamy tutaj zauważalny (aczkolwiek nie na pierwszy rzut oka, a bardziej na drugi rzut na prequel) level up kreski, animacje standardowo zachwycają (była scena z tańczeniem ;)), tła również... Widać też znacznie więcej CGI, które w GENESIS było użyte w sposób dość subtelny i tylko w scenie ze smokiem z bodajże 10 odcinka bardzo rzucało się w oczy. Tutaj dostrzegamy go dużo częściej, ale też jest on na poziomie dość dobrym, a przynajmniej nie odcinającym się od reszty graficznych elementów. Patrzy się na to wszystko świetnie ;) Soundtrack przywraca wspomnienia. W oprawie muzycznej wykorzystano kilka melodii świetnie znanych z poprzedniego sezonu, przypisanych już do odpowiednich scen, których zmiana wcale nie musiałaby być tak dobrym pomysłem. Poza tym za pewne stworzono kilka nowych utworów, Ike Yoshihiro jak zwykle pokazał na co go stać i ja osobiście nie mam w tej kwestii nic do dodania. Shingeki no Bahamut posiada OST, którego chyba nigdy nie pomylę z żadnym innym. Po świetnym openingu prequela, wszyscy za pewne zastanawiali się, co tym razem SiM nam zaproponuje ;) "LET iT END", bo tak brzmi tytuł pierwszego openingu Virgin Soul, jest moim zdaniem równie dobry co jego poprzednik, aczkolwiek wciąż dla niego za wcześnie, by pod względem sympatii mógł stanąć z nim w jakiekolwiek szranki. Jeśli tak jak ja lubicie mocniejsze kawałki, powinniście być zadowoleni. Mnie natomiast, pomimo mojej wielkiej sympatii do piosenek rockowych i metalowych, porwał opening drugi, czyli "Walk This Way" od THE BEAT GARDEN (filmik na początku recenzji) - bardziej popowa/elektroniczna nuta, która o dziwo świetnie wpasowała się w całość. Jeszcze nie wiem co z tym fanem zrobię na końcowym podsumowaniu, ale okropnie mi się spodobał. Oba endingi natomiast wykonane zostały przez DAOKO i w tym przypadku, oba postanowiły totalnie zmienić klimat "poprzedniego" utworu końcowego. Mamy tutaj skoczne, trochę dziecinne, wpadające w ucho pioseneczki z niezwykle przyjemną i zabawną oprawą graficzną, czyli "Haikei Goodbye Sayounara" i "Cinderella step". Szczerze mówiąc nie wiem, który bardziej przypadł mi do gustu, ale i one moim zdaniem świetnie spełniły swoją rolę, a i dobrze się na nie patrzyło ;)


~Podsumowanie~
No nie wiem jak Wy, ale ja jestem mimo wszystko zachwycona :) Bardzo długo czekałam, więc najważniejsze powinno być to, że nie czuję się jakkolwiek zawiedziona, a wszelki zgrzyty czy stąpanie po cienkim lodzie, jak to pozwoliłam sobie określić, ostatecznie miało swój Shingeki no Bahamutowski urok. W mojej przydługiej recenzji sequela starałam się być obiektywna i zwracać uwagę na minusy i to, co może się nie spodobać bądź faktycznie się nie podobało. Nie pozwoliłam sobie zachwycać się nieważne co, bo jest to jeden z moich ulubionych tytułów (choć pewnie i tak było czuć, że jestem w nim zakochana ;)), ale podeszłam do sprawy szczerze i z pewnym dystansem, bo w przeciwnym razie wcale nie potrzebowałabym zabierać Wam aż tyle czasu, zakończyć to wszystko 10/10 i mieć gdzieś te szczegóły, które gdzieś mi tam nie podpasowały. Z pewną świadomością przyznaję, że Virgin Soul ma prawo odrzucić od siebie fanów pierwszego sezonu, nawet jeśli ja sama traktuję SnB bardziej jak całość i ostatecznie ciężko jest mi zdecydować, która część podobała mi się bardziej pod względem czystej sympatii. Za samą sympatię mogłabym dać tej serii te 10/10 ;) Tak czy inaczej, ogromnie polecam! Jest to jedna z najlepszych przygodówek ostatnich lat, naprawdę wykazujących pełne przemyślenie i budowę świata przedstawionego.

Fabuła: 4/5 (-1)
Bohaterowie: 4,75/5 (-0,25)
Grafika: 5/5
Muzyka: 5/5
Ocena ogólna: 4,75/5 (+0,25)

Ocena końcowa: 9,4/10 (w stosunku do sezonu poprzedniego -0,4)
A Wy co sądzicie o Shingeki no Bahamut: Virgin Soul?


Pozdrawiam
Kusonoki Akane

4 komentarze:

  1. Jeszcze pierwszy sezon przede mną, więc nie czytam, coby sobie nie zaspoilerować ;3 W każdym razie mam wobec tej serii spore oczekiwania, nie przypominam sobie, żebym trafiła na niepochlebną opinię na jej temat. Mam nadzieję, że się nie zawiodę ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Wymęczyłam pierwszy sezon, który na kolana mnie nie powalił; kreska była średnia, a główna bohaterka irytująca. Opening był jednak boski. :D
    Za kontynuację się jednak nie zamierzam brać, to nie dla mnie. :P Ale cieszę się Twoim szczęściem z drugiego sezonu! ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Może kiedyś sięgnę po ten tytuł, kreska i recenzja zachęcają...

    OdpowiedzUsuń