"Akame ga Kill!"
Data premiery: 06.07.2014
Czas trwania: 24 x ok. 24 min
Gatunek: Akcja, Fantasy, Przygodowe, Komedia
Studio: White Fox
Bazuje na: Manga
~Opis fabuły~
Aby wspomóc swoją wioskę i uratować ją przed biedotą, Tatsumi wyruszył w podróż do stolicy cesarstwa z nadzieją na zarobienie parę grosza w wojsku. Niestety za dostojeństwem miasta kryje się zło, które plugawi kraj i niszczy mieszkających w nim mieszkańców. W ciemności, kiedy słońce zniknie za horyzontem, na scenę wkracza organizacja zabójców, Night Ride, którzy eliminują robactwo stolicy, mierząc w zabicie pociągającego za sznurki premiera. Na własnej skórze przekonawszy się o zepsuciu tego miejsca, Tatsumi postanawia do nich dołączyć i razem z nimi stworzyć nowe, lepsze cesarstwo...
~Recenzja~
"Akame ga Kill!" jest drugim, a zarazem ostatnim już tytułem pozostałym z Lata 2014, które już wtedy zainteresowało mnie swoją historią, aczkolwiek brak chęci nie pozwolił mi wówczas na obejrzenie większej ilości odcinków. Zobaczywszy kilka pierwszych epizodów obiecałam sobie, że kiedyś na pewno się za całość zabiorę, więc oto jestem - zwarta i gotowa aby przedstawić Wam tę "zabójczą" produkcję ;) Minęły niemalże dwa lata od mojego pierwszego podejścia do "Akame ga Kill!", więc powinnam była liczyć się z faktem, że seria może, ale wcale nie musi wywołać u mnie pozytywnych emocji. I faktycznie. Przez pierwsze dni, a musicie wiedzieć, że męczyłam owe anime całkiem długo (wiadomo - przyczyniła się do tego praca jak i nowo rozpoczęty sezon, ale szczerze powiedziawszy większej ochoty na nowe odcinki w sobie znaleźć nie umiałam), zaczęłam się zastanawiać, co też takiego ciekawego w tym tytule widziałam. Nie ważne jakby na nie nie spojrzeć, przeciętność "Akame ga Kill" wylewała się z ekranu...
... Po pierwsze - bohaterowie. No oryginalnością to oni nie grzeszyli, przynajmniej w większości, bo w przedstawionych nam Night Ride znalazła się i yandere, i tsundere, i entuzjastyczny mięśniak, i typowa pani szef, niebezpieczna dziwaczka, wyluzowana śmieszka, a nawet nieudolny kobieciarz, tworząc tym samym wybuchową mieszankę arcypotężnych zabójców władających Imperial Arms (takie bronie, wyjaśnione w odcinkach), przed którymi plugawcy stolicy powinni trząść portkami. Tatsumi natomiast, czyli nasz główny bohater, mimo iż prezentował sobą postawę naiwnego, uczciwego, ambitnego i skorego do pomocy chłopaczka, zaskoczył mnie swoim brakiem zawahania do popełnienia morderstwa - co w normalnych warunkach byłoby niedopuszczalne, bo jak to tak... Chłopiec ze wsi, wielkodusznie poświęcający się na rzecz swojej wioski i jej mieszkańców, dopuszcza się zabicia pewnej dziewczynki, rzecz jasna w zemście i złości, ale nie drgnąwszy przy tym nawet na sekundę. Dołącza do Night Ride i od tego momentu rozpoczyna drogę zabójcy, niezachwianie wierząc, że więcej krwi niewinnych ludzi przelać się nie może. Może i jest to anime o właśnie takich bohaterach, ale ten element wydał mi się nad wyraz zaskakujący. Z nowinek na jego temat to już raczej wszystko, gdyż dalej w fabule będziemy mogli zaobserwować jego stopniową przemianę i cechy już bardziej znane w historiach o obrońcach ludzkości i sprawiedliwości, ale o dziwo - niespodzianek nadchodzi ciąg dalszy. Pomimo iż głównym czarnym charakterem historii jest niejaki premier, nieprzyjemny i bezduszny grubas, który na prawo i lewo steruje niedoświadczonym dzieciakiem w roli cesarza, do fabuły w pewnym momencie dołącza niejaka Esdeath - pogromczyni słabych i szerząca strach pani generał, która rzecz jasna, stoi po stronie imperium. Niebezpieczna, brutalna, bez szacunku do słabszych, żądająca całkowitego podporządkowania i ciesząca się ze swoich "polowań" - nie trudno znaleźć w niej czegoś znajomego, aczkolwiek i ona zachowała w sobie odrobinę oryginalności. Esdeath, pomimo swojego zabójczego usposobienia, dba o swoich poddanych i do wierności przekonuje ich nie strachem, a dobrami i dobrocią, co, no sami przyznajcie, nieco gryzie się z tym bezdusznym zachowaniem, prawda? Na domiar wszystkiego pani generał pragnie się zakochać, a kiedy jej się to udaje... Niecodziennym widokom nie ma końca. Niby taka zła, ale kurczę... Znielubić jej się w 100% nie dało, choć szczerze powiem, że motyw zakazanej miłości między dwoma "obozami" nie do końca mi tutaj pasował. Tak czy inaczej był to kolejny element, który nie mało mnie tutaj zaskoczył, a to jeszcze nie koniec ;) Przez większość czasu naprawdę zastanawiałam się, dlaczego seria posiadła taki, a nie inny tytuł. Tytułowa Akame, wbrew wszystkim założeniom, wcale nie odgrywała tutaj roli najważniejszej członkini Night Ride. Miała swój wątek, no a w zakończeniu faktycznie przysłużyła się najbardziej ze wszystkich (SPOILER! Trudno o inne wyjście, skoro reszty juz praktycznie nie było... SPOILER!), ale w moich oczach nie do końca zasłużyła sobie na wyróżnienie w tytule serii. Myślałam, że automatycznie Tatsumi zostanie przydzielony do pracy z nią i stąd taka, a nie inna decyzja, ale okazało się być zgoła inaczej. W tej kwestii naprawdę doceniam autorów za to, jak fabuła została poprowadzona, bo pozwoliło to nie skupić się jedynie na głównym bohaterze i naszej Akame, ale także dać duży udział pozostałym członkom i nawet pomimo ich mało oryginalnych charakterów, koniec końców się z nimi w pewnym stopniu zżyć. Każdy z nich otrzymał równą ilość uwagi, a Night Ride było organizacją a nie zlepkiem pojedynczych osób, Według mnie jest to ogromny plus, który zrekompensował nieco tę prostotę postaci. Nie każde anime może się czymś podobnym pochwalić.
Nie trudno było założyć, że anime to będzie się opierało głównie na epizodycznych wątkach, które powoli będą przybliżać widza do finału - wyzwolenia stolicy. W dodatku opening dawał niemałe złudzenie, że i przeszłość członków Night Ride zostanie wyniesiona na powierzchnię i choć nie ma w tym nic złego (poznawanie bohaterów zawsze w cenie), trochę bałam się, że skończy się to na przedramatyzowaniu, kolejnym pomaganiu Tatsumiego w walce z demonami przeszłości nowych kompanów i generalnie mało oryginalnym wyjściem, dla których jedynie tłem będą morderstwa. Choć faktycznie znalazły się w tych 24-ech odcinkach pojedyncze historie, fabuła co jakiś czas zatrzymywała się przy czymś na dłużej - zwłaszcza po tym, jak pojawiła się Esdeath, choć wtedy na chwilę zapomniano o zabójstwach Night Riderów na rzecz wewnętrznych problemów i przestało być już dla mnie takie jasne, jak cała akcja się właściwie zakończy (czy na ataku na premiera, czy zabiciu Esdeath). Nie zapomniano również o wspomnieniach głównych bohaterów, ale ku mojemu zaskoczeniu, nie przykuwano do tego AŻ tak ogromnej wagi jak myślałam - w rzeczywistości patrzyło się na to całkiem przyjemnie, a że nie była to seria kilku odcinków poświęconych odpowiednim osobom, a zamiast tego dozowano ilość przeszłości i teraźniejszości w fabule, wyszła z tego spójna i naprawdę dobrze poprowadzona całość. Trochę misz maszu, przechodzenia z mniej do bardziej ważnych wątków, ale generalnie, muszę przyznać, wyszło dobrze. Co jeszcze bardzo mnie zaskoczyło to to, że autorzy bohaterów nie oszczędzali. Na pewno już Wam kiedyś o tym wspominałam, ale ja bardzo cenię sobie umiejętność poświęcenia ważniejszych postaci na rzecz pchania akcji do przodu. Tutaj tego nie zabrakło. Mylne twierdzenie, że główne persony przetrwają nieważne co, trzeba było głęboko zakopać, bo nieważnym było czy jest się członkiem Night Ride, mieszkańcem stolicy, czy poddanym Esdeath, zginąć mógł każdy. Wprowadziło to element zaskoczenia do względnie przewidywalnej fabuły, dzięki czemu też zakończenie, może wypaść nieco inaczej, niż widz zakładał na początku. Sam finał był przyzwoity - myślę, że nikt nie powinien czuć się niezadowolony, bo utrzymał ten lepszy poziom serii. No właśnie. Lepszy poziom... "Akame ga Kill!", mimo tych wszystkich plusów, o których wspomniałam, nie jest anime górnych lotów. Pierwsze epizody, jak pisałam we wstępie, były bardzo przeciętne. Twórcy nie szczędzili rozlewów krwi, a i cenzury było naprawdę niewiele, co generalnie można zaliczyć na kolejny mocny punkt tej produkcji, ale... Było w tym wszystkim coś dziecinnego, toteż wyobrażałam sobie tych wszystkich trzynastolatków, którzy po raz pierwszy sięgnęli po brutalne anime i zachwycali się licznymi zabójstwami, potokami martwych ciał i odrywanych głów, mówiąc, że to taki świetny tytuł. Nie. To nie jest świetny tytuł, przynajmniej nie dla tych, którzy osiągnęli wiek oznaczony przez autorów za odpowiedni. Myślę, że cały efekt zniszczyło dodanie do tego wszystkiego odrobiny komedii. Wyszło z tego takie niedorobione, krwawe "Fairy Tail", a nawet jeśli sama opinię o FT mam na dzień dzisiejszy dość kiepską, "Akame ga Kill!" w żadnym calu mu nie dorównuje. Później, kiedy akcja utorowała się nieco i wkroczyła na konkretną ścieżkę, było znacznie lepiej, ale wciąż błędem byłoby stwierdzenie, że produkcja ta zasługuje na miano bardzo dobrej. Co najwyżej dobrej, choć ja obstawiałabym ogólny poziom nieco ponad przeciętnej "nawalanki".
Choć przed obejrzeniem "Akame ga Kill!", jedynie "Re:Zero kara Hajimeru Isekai Seikatsu". wychodzące w sezonie wiosennym 2016-ego roku, pozwoliło mi jako tako poznać się ze studiem White Fox, nie powiedziałabym, że ich praca z 2014-ego roku mnie zachwyciła. Początkowo to był dramat - animacje, tła, kreska nie taka - ale kiedy moje negatywne emocje nieco opadły, zaczęłam dostrzegać kilka pozytywów. Choć kreska i tak pozostawała na poziomie dość przeciętnym i nie przykuwającym wzroku, zdarzało się, że seria pokazywała coś więcej. Niektóre tła wyglądały naprawdę ładnie, a animacje poprawiały ogólne wrażenie o mało specjalnych walkach. W końcu patrzyło się na to wszystko naprawdę przyjemnie, a pojedynki, może nie tak świetne jak w "Naruto Shippuudenie", robiły całkiem niezłe wrażenie. Tutaj gra światłem i kolorem, tam odrobinkę więcej dokładności i uszczegółowienia... Oprawa graficzna miała swoje lepsze i gorsze momenty. Muzyka podobnie. Szczerze mówiąc przez większość czasu w ogóle jej słychać nie było, a najbardziej zapamiętałam sobie główny utwór, słyszalny chociażby w zapowiedziach następnych odcinków. Soundtrack posiada w sobie kilka perełek, prawdopodobnie policzalnych na palcach jednej, ew. połowy drugiej dłoni, ale tutaj nie ma innej opcji jak napisać, że OST "Akame ga Kill" jest po prostu przeciętny. Nic specjalnego, dobrze, że chociaż zakończenie pozwoliło się tym lepszym melodiom nieco wykazać ;) Ponad dwadzieścia odcinków najczęściej prowadzi również do umieszczenia w produkcji dwóch openingów i endingów, zmieniających się mniej więcej w półmetku. Pierwsza para, czyli początkowe "Skyreach" (Amamiya Sora) i końcowe "Konna Sekai, Shiritakunakatta." (Sawai Miku) zdecydowanie najbardziej zapadło mi w pamięci od strony naprawdę ślicznego, spokojnego endingu. Druga para, "LIAR MASK" (Mayama Rika) i "Tsuki Akari" (Amamiya Sora) już w żadnym aspekcie mnie sobą nie zainteresowała, aczkolwiek nie mam większych zastrzeżeń do żadnego z kawałków. Są jak najbardziej ok.
~Podsumowanie~
"Akame ga Kill!" nie jest arcydziełem, aczkolwiek posiada w zanadrzu kilka elementów, którymi według mnie spokojnie może się pochwalić. Brak wszędobylskiej cenzury, równe traktowanie bohaterów, brak hamulców co do ich poświęcania i niektóre drobne elementy zaskoczenia to coś, co na pewno zapadnie mi w pamięci. Produkcja dla tych raczej młodszych widzów, którzy łakną rozlewów krwi czy poodcinanych głów i kończyn. Starszym proponowałabym się mimo wszystko zastanowić :) No i tym samym kończymy pozostałości z Lata 2014, teraz jeszcze tylko szybka ocena i za tydzień zabieramy się za Jesień 2014. Do zobaczenia!
Fabuła: 2,5/5
Bohaterowie: 3/5
Grafika: 3/5
Muzyka: 2,5/5
Ocena ogólna: 2,5/5
Ocena końcowa: 5,4/10
11. "Tokyo ESP" (2,8/10p)
10. "Sword Art Online II" (5/10p)
09. "Akame ga Kill" (5,4/10p)
08. "Glasslip" (6,2/10p)
07. "Tokyo Ghoul" (6,6/10p)
06. "Shirogane no Ishi: Argevollen" (7,4/10p)
05. "Aldnoah.Zero" (7,6/10p)
03. "Free! -Eternal Summer-" (8,4/10p)
02. "Barakamon" (9/10p)
01. "Zankyou no Terror" (9,4/10p)
A Wy co sądzicie o "Akame ga Kill!"?
Pozdrawiam
Kusonoki Akane
Widzieć widziałam, ale średnio mi się podobało.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Również pozdrawiam!
UsuńJak wyżej, nie powaliło mnie i nigdy nie dokończyłam, ale spodobała mi się ta zła bohaterka ze zwierzaczkiem. Nie pamiętam dokładnie, ale była badassowa. :P
OdpowiedzUsuńZe zwierzaczkiem... Czyżby ta ruda psycholka z policji czy jakiejś tam ochrony? XD
UsuńDla mnie to było ok, ale nie powalało, więc z tą recenzją się zgadzam. A zakończenie całkowicie mnie zadowoliło, tego w pewnym sensie oczekiwałam.
OdpowiedzUsuńJa nie oczekiwałam, ale nie też zadowoliło :)
UsuńSzczerze to przez tę recenzję poznałam Nobunaga Concerto i właśnie to mnie zachęciło do obejrzenia, ahahah :D. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńHahaha i tak się cieszę :D Mam nadzieję, że się podoba? ;)
Usuń