Data premiery: 04.10.2003 / 05.04.2009
Czas trwania: 51 x ok. 24 min / 64 x ok. 24 min
Czas trwania: 51 x ok. 24 min / 64 x ok. 24 min
Gatunek: Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Komedia, Militaria, Shounen
Studio: Bones
Bazuje na: Manga
~Opis fabuły~
Prawo Równowartej Wymiany to podstawowa zasada potężnej dziedziny nauki, jaką jest alchemia. Mówi ona o tym, że chcąc coś zyskać, musimy w zamian oddać coś równie cennego. Istnieje jednak pewien przedmiot, dzięki któremu możliwe jest odejście od tego prawa - Kamień Filozoficzny. Bracia Elric, Edward i Alphonse, będąc jeszcze dziećmi próbowali dokonać zakazanej transmutacji i ożywić ich zmarłą z powodu choroby matkę. Nie udało się, a oni ponieśli ogromne straty. Choć sam stracił jedną ze swoich nóg, Ed nie mógł pozwolić odejść swojemu młodszemu bratu, któremu transmutacja zabrała całe ciało. Przypisał więc jego duszę do zbroi, poświęcając przy tym rękę w ramach wymiany. Po tych wydarzeniach rodzeństwo postanowiło znaleźć sposób na odzyskanie dawnych ciał, co sprowadzało się do poszukiwań legendarnego Kamienia Filozoficznego, dołączenie Edwarda do Państwowych Alchemików i włączenie się braci w konflikt, zaistniały w armii Amestris...
~Recenzja~
Myślę, że Fullmetal Alchemist nie trzeba zbytnio nikomu
przedstawiać, prawda? Pozycja obowiązkowa, jakby na to nie spojrzeć. Lubiana i
doceniania przez ogromne liczby widzów na całym świecie. Nie było innej
możliwości, jak nie zawrzeć jej w tej serii recenzji zwłaszcza, że sama z
jakiegoś nieznanego powodu nigdy nie zabrałam się za nią wcześniej, nawet jeśli
od dawna miała ona swoje miejsce w mojej must-watch liście. To tak naprawdę nim
rozpoczęłam swoją przygodę z najbardziej popularnymi tytułami XXI wieku, jednak
wraz z oglądaniem pierwszej wersji z roku 2003 doszłam do wniosku, że warto
rozszerzyć wpis o późniejszy remake, Fullmetal Alchemist: Brotherhood. Dlaczego?
Otóż pierwsze FMA zaczęło powstawać, kiedy oryginał w postaci mangi nie był
jeszcze zakończony, a więc od pewnego momentu historia zapoczątkowana przez
Arakawę Hiromu obrała zupełnie inną ścieżkę. Ja jak to ja, mangi oczywiście nie
czytałam i choć jestem wielką fanką nie zmieniania "nie-naszego"
dzieła, dopóki fabuła anime spełnia moje oczekiwania, nie muszę się tymi
kwestiami w ogóle przejmować skoro oceniam je jako osobny twór. No i tutaj leży
część odpowiedzi na pytanie, dlaczego ostatecznie zdecydowałam się recenzje
przesunąć o kilka tygodni i zawrzeć w niej FMA: Brotherhood. Po pierwsze:
miałam nadzieję, że to co nie do końca mi się w wersji '03 spodobało (a były
takie elementy, a właściwie nawet część odcinków), okaże się znacznie lepsze w
oryginalnej historii. Po drugie: chęć przekonania się, jako osoba nie znająca
mangi, dlaczego wersja '09 zdobyła większe uznanie. I po trzecie: przestałam
widzieć inną możliwość na napisanie tej recenzji, ażeby była naprawdę kompletna
;) Zapraszam do dalszego czytania!
Swojej decyzji prawdopodobnie mogłabym pożałować już teraz,
bo ciężko jest porównać serie tak od siebie różne, pomimo tej samej bazy i
założenia. Jako że na moim ekranie jako pierwsza zaistniała wersja
wcześniejsza, nigdy nie dowiem się też, jakie byłyby moje wrażenia z pierwszych
kilkunastu epizodów remake'u, które w większym lub mniejszym stopniu się
pokrywały. Przyznam się Wam szczerze, że pierwsza ćwiartka FMA: Brotherhood była
dla mnie czymś naprawdę strasznym. Oglądałam coś zupełnie innego nie pod
względem fabuły, a pod względem wyrazu serii, która już w swoim pierwszym
wydaniu ogromnie mi się podobała. Był to dla mnie szok na tyle duży i
nieprzyjemny, że z każdym kolejnym odcinkiem zastanawiałam się, czy aby na
pewno chcę niszczyć sobie ten obraz świetnego FMA, które wyłożyło się
teoretycznie na swojej ostatniej prostej. No ale po kolei. Fullmetal Alchemist
z roku 2003 przede wszystkim zdawało się być nastawione na dramat. Miało
wzbudzać emocje tragiczną historią braci i tym, co odkryli podczas swojej
podróży. Miało pokazać, do czego doprowadzić może ludzka chciwość, obsesja i
pragnienie zaprzeczeniu prawom świata, które nie mogą zostać złamane (tytuł jak
gąbka, wiele można by z niego wycisnąć). Nie można powiedzieć, że twórcom się
to nie udało. Te 51 odcinków było przepełnione bólem i powagą, choć oczywiście
znalazła się odrobina humoru, która nie pozwoliła być serii zbyt przedramatyzowaną
i ciężką w odbiorze. Sama historia natomiast była niezwykle ciekawa, wciągająca
i wielowątkowa, która im bliżej końca, tym bardziej się zazębia tworząc zgrabną
całość. W pewnym momencie, jak już pisałam na ostatniej prostej, ta zgrabna
całość wymknęła się spod kontroli twórców (gdzieś mniej więcej 40 odcinek na
pewno). Niektóre rozwiązania razem z zakończeniem zostały przekombinowane, a
efekt, jak pewnie się domyślacie lub sami zauważyliście, nie wyszedł taki jak
powinien. Chcieli stworzyć coś niebanalnego i można powiedzieć, że swój cel
osiągnęli, aczkolwiek i tak nie był on satysfakcjonujący, wręcz słaby, w
porównaniu do wcześniejszych odcinków. Nie był to finał (choć do poznaniu
finału potrzebne jest obejrzenie sequela w postaci filmu) godny tego tytułu.
Wersji '03 można zarzucić jeszcze jeden minus w kwestii fabularnej - przez cały
czas trwania anime miałam wrażenie, że fabule zdarza się nieprzyjemnie skakać,
tak jakby czasami brakowało jednej czy dwóch scen wcześniej, jakiegoś zdania może
nawet, słowa wyjaśnienia. Poza tym czułam się zdezorientowana niektórymi
przejściami, które były po prostu bez sensu np. przy mieszaniu przyszłości i
przeszłości, czy skakaniem do zupełnie innej lokacji na dosłownie sekundę.
Podczas gdy FMA nastawione było na dramat, Fullmetal
Alchemist: Brotherhood od początku przypominało raczej "komedię". To
właśnie to przyczyniło się do tego, iż odcinki pokrywające się z pierwszą
wersją wywoływały u mnie bardziej złość niż radość. Czułam się, jakbym oglądała
parodię, bo dostrzegałam humor tam, gdzie go wcześniej nie było, w wielu
przypadkach wręcz nie na miejscu. Tragiczna, poważna historia zamieniła się w zwykłą-niezwykłą
przygodówkę - nie umiałam tego normalnie zaakceptować, dlatego całe szczęście,
że tak niewiele odcinków było potrzebne do całkowitego oddalenia się od swojego
poprzednika. Czy uznałabym to za minus? Powiedziałabym raczej, że coś za coś ;)
FMA: Brotherhood straciło tę wyjątkowość FMA, które ze swoim poziomem dramatu
jak najbardziej do mnie trafiało i nadal trafia, aczkolwiek tak jak pisałam
wcześniej - ciężko jest porównać tak różne twory. Remake postawił na świetne
show, które bardziej niż emocje smutne, miało wzbudzać w widzu ekscytację. Osobiście porównałabym go do Naruto (nie jest
to obelga, bo ja ten tytuł akurat bardzo lubię i doceniam), z racji podobnego
wyrazu - potrafią zszokować, rozśmieszyć, wzruszyć, a jednak możliwe jest
zapomnienie o tym tragizmie sytuacji, co w wersji pierwszej było znacznie
trudniejsze. Tak czy inaczej, później zostałam oczywiście przekupiona w 100%,
więc jedyne co mogę winić to to, iż FMA obejrzałam jako pierwsze, a przez to
miałam inne wyobrażenie o serii ;) Generalnie czapki z głów - FMA: Brotherhood to
kawał świetnej opowieści, która nigdzie nie ukazuje przekombinowania,
jednocześnie nie tracąc na nietuzinkowości, jest spójna, ciekawa, wciągająca...
Nic tylko polecać ;) W kwestii fabuły naprawdę nie mam się do czego przyczepić,
a przynajmniej nie przypominam sobie o niczym, co by na to zasługiwało. Co
ciekawe i warte zauważenia, FMA: Brotherhood ugryzło tę historię z zupełnie
innej strony. Podczas gdy wersja '03 skupia się przede wszystkim na
poszukiwaniu kamienia filozoficznego i z czasem nawiązuje do innych wątków, tak
'09 największy nacisk kładzie na kwestii armii i od tego rozwija kolejne
gałęzie (jest ich więcej). Myślę, że tutaj akurat nie da się jednoznacznie
przyznać, które z rozwiązań jest lepsze, a które gorsze. Mnie sie podobały oba,
a FMA: Brotherhood było ciekawym doświadczeniem i zróżnicowaniem dla FMA :)
Przejdźmy więc do kwestii bohaterów. FMA zawarło w sobie
sporo historii pobocznych, że tak to ujmę, podczas gdy FMA: Brotherhood
sukcesywnie kontynuuje z fabułą. Dzięki temu może się wręcz wydawać, że
pierwsza ekranizacja niepotrzebnie przeciąga i nie chce za szybko przechodzić
do konkretów, jednak chciałabym się tutaj odnieść do wcześniejszej recenzji
Noragami. Bardzo brakowało mi tam właśnie takich luźnych odcinków, dzięki
którym nieco lepiej ukazane by były relacje między postaciami, czy nawet oni
sami. Choć FMA: Brotherhood naprawdę dobrze sobie z tym poradziło i bez tego,
mam trzy zarzuty, które moim zdaniem mogłyby zostać lepiej pokazane, jak chociażby
w FMA - Alphonse, Hughes i Tucker. Brakowało mi Ala z wersji pierwszej,
naprawdę. Zapamiętałam go jako rozsądnego, zawsze gotowego do pomocy,
delikatnego i do bólu miłego młodszego braciszka, podczas gdy FMA: Brotherhood
zrobiło go nieco bardziej stanowczego, nie mówiąc już o tym, że żył on
dosłownie w cieniu brata przez przynajmniej pierwszą część odcinków. Może jest
to kwestia gustu, ale jak dla mnie FMA. Maes Hughes to zdecydowanie moja
ulubiona postać całego tytułu, dlatego tym bardziej bolało mnie, jak mało czasu
mu poświęcono w wersji '09. Zdecydowanie nie zdążyłabym się z nim tak zżyć jak
wcześniej, co więcej miałam wrażenie że bracia też nie, toteż jak widz ma wziąć
sobie do serca SPOILER śmierć tak ważnego bohatera? SPOILER. Podobnie Tucker.
Szokująca jest jego historia, ale czuć tego nie było. Zbyt mało, zbyt krótko, a
że są to postaci dość znaczące, zwłaszcza Hughes, mam do twórców o to wielki
żal. Dzięki bardziej rozwiniętej historii, a wręcz zupełnie różnej w swoim
rozwoju, więcej czasu antenowego dostali natomiast Winry, Roy Mustang, Riza
Hawkeye, Van Hohenheim, Greed... Nie mówiąc już o tym, że generalnie
było ich więcej. Które więc wygrywa? Tak jak pisałam wcześniej, ciężko jest
porównywać coś tak odmiennego, zwłaszcza, że fabuła ma tutaj dużo do gadania.
FMA, moim zdaniem, lepiej poradziło sobie z pokazaniem rozwoju Eda i Ala, w tym
oczywiście to, co o Alu, jak i Hughesu i Tuckerze napisałam wyżej. FMA: Brotherhood
w kwestii głównej dwójki było bardziej stałe tudzież stonowane (nie było to aż
tak konieczne), natomiast w lepszym wykorzystaniu postaci zdecydowanie wygrywa
chociażby Hohenheim i Riza, dzięki różnicom w fabule. Obie serie poradziły
sobie bardzo dobrze i w wielu elementach się uzupełniają. Mimo to Hughesa,
nawet nie Tuckera, ale Hughesa wybaczyć nie mogę. Jak dla mnie szala zwycięstwa
przechyla się delikatnie na stronę FMA.
Grafikę zdecydowanie najłatwiej porównać, w dodatku z daleka
widać jakie ulepszenia i zmiany zostały wprowadzone po sześciu latach przerwy.
FMA już wcześniej mi sie podobało, wręcz przekroczyło moje oczekiwania.
Oczywiście dzisiaj uznalibyśmy to za poziom podstawowy (choć nie wszystkie
serie się do tego odnoszą i bywają tak paskudne produkcje, że patrzeć się na
nie nie da), ale warto zauważyć, iż żaden z elementów tutaj nie podupada.
Animacje są ok, czasem lepsze, czasem gorsze, ale poprzeczki nie zaniżają. Tła
dokładne, choć dość zwykłe, postaci nie rozjeżdżają się na wszystkie strony...
Generalnie kawał dobrej roboty, a przecież tyle lat minęło od emisji. FMA: Brotherhood
to przede wszystkim wygładzenie, dużo lepsze animacje i uwaga, uwaga - naprawdę
dobre CG. Z przyjemnością patrzyłam na Envy'ego, aż byłam w szoku, że w 2009
roku powstała animacja komputerowa lepsza niż niektóre z ostatnich lat! Nie
zawsze udaje się remake'om wypaść lepiej w kwestii grafiki, bo seria potrafi
przez takie ulepszenia stracić swój pierwotny urok. Przyznam się, że pewna
ilość odcinków musiała minąć, żebym mogła się do nowego FMA przyzwyczaić.
Przede wszystkim z postaciami miałam problem, bo rzadko kiedy takie wygładzenie
mi odpowiada, a i zdarzało się serii mocno gubić proporcje. Wydawało mi się
wręcz, że jest jeszcze bardziej "kwadratowa" niż była wcześniej (taka
zdziecinniała i sztuczna), co oczywiście prawdą nie jest po późniejszym
porównaniu. Największą metamorfozę natomiast otrzymały tła. Ze zwyczajnych
stały się niezwyczajne, artystycznie niedokładne, że tak to ujmę ;) Do nich również
potrzebowałam się przyzwyczaić, ale ostatecznie nie ma żadnych wątpliwości co
do tego, że FMA: Brotherhood wygląda lepiej, chociażby przez wzgląd na dużo,
dużo lepsze animacje i oryginalny wyraz. Jeśli chodzi o soundtrack, to zarówno
w wersji starszej jak i nowszej jest w co się wsłuchać i co podziwiać. Oba
idealnie pasują do charakteru, więc nie sposób ich w żaden sposób do siebie
przyrównywać zwłaszcza, że również i kompozytorzy są inni. Pierwszym zajęła się
Oshima Michiru, drugim Senju Akira.... Rzadko kiedy zdarza się by przy takiej
ilości openingów i endigów, wszystkie mi się ostatecznie spodobały. Mam
oczywiście swoich ulubieńców, dlatego pozwolę sobie ich wyróżnić poprzez
pogrubienie czcionki, poniżej natomiast macie pełny spis kawałków w kolejności 4
openingi i 4 endingi FMA oraz 5 openingów i 5 endingów FMA: Brotherhood (razem
18 piosenek):
1.
"Melissa" - Porno Graffiti
2. "READY STEADY
GO" - L'Arc~en~Ciel
3. "UNDO" - Cool Joke
4. "Rewrite"
- Asian Kung-fu Generation
5. "Kasenai Tsumi" - Nana Kitade
6. "Tobira no Mukou e" - YeLLOW Generation
7. "Motherland" - Crystal Kay
8. "I Will" - Sowelu
9. "again" -
YUI
10. "Hologram" - NICO Touches teh
Walls
11. "Golden Time Lover" - Sukima
Switch
12. "Period"
- Chemistry
13. "Rain" - SID
14. "Uso" - SID
15. "LET IT
OUT" - Miho Fukuhara
16. "Tsunaida Te" - Lil'B
17. "Shunkan Sentimental" - SCANDAL
18. "RAY OF LIGHT" - Nakagawa Shouko
~Podsumowanie~
Więc ostatecznie, która wersja wygrywa? Choć starałam się
bronić obie serie, bo obie polubiłam i bardzo się cieszę, że dołączyły do mojej
listy, odpowiedź jest chyba jasna - podstawa każdej produkcji, fabuła, lepiej
czuje się w formie oryginalnej, wymyślonej przez Hiromu Arakawę. Mimo to bardzo
chciałabym Fullmetal Alchemist docenić za wyjątkowość i dramat, bo to nie tak,
że Fullmetal Alchemist: Brottherhood jest lepsze w każdym calu - oba tytuły
posiadają swoje mocne strony i nie warto skreślać jednego, na rzecz drugiego.
Obejrzyjcie dwie wersje - do Was należy kolejność ;) Poniżej przedstawiam moje
oceny i żegnam się już z Wami, po tej wyjątkowo długiej i mam nadzieję wyczerpującej
recenzji. Do napisania!
Fullmetal Alchemist / Fullmetal Alchemist: Brotherhood
Fabuła: 4/5 / Fabuła: 5/5 (+1)
Bohaterowie: 5/5 / Bohaterowie: 4,75/5 (-0,25)
Grafika: 4/5 / Grafika: 4,75/5 (+0,75)
Muzyka: 5/5 / Muzyka: 5/5
Ocena ogólna: 4,5/5 / Ocena ogólna: 4,75/5 (+0,25)
Ocena końcowa: 9/10 / Ocena końcowa: 9,7/10 (w stosunku do FMA +0,7)
A Wy co sądzicie o
Fullmetal Alchemist i Fullmetal Alchemist: Brotherhood?
Pozdrawiam
Kusonoki Akane
*poniżej spoilery do obu wersji*
OdpowiedzUsuńBrotherhooda jeszcze nie widziałam, ale czytałam mangę, więc z samą historią jestem dobrze zaznajomiona w obu wersjach. Z tego co wiem druga adaptacja właśnie specjalnie pomijała albo skracała sporo wątków, które zostały rozwinięte w poprzedniej, żeby się nie powtarzać - jak dla mnie dość głupio się śpieszyli, bo manga jeszcze nie została wtedy zakończona i w rezultacie tylko dzięki temu, że Arakawa się specjalnie sprężyła, nie zostali tuż przed końcówką z ręką w nocniku bez dalszego materiału ;p
Ogółem całkiem nieźle mi się oglądało starą wersję, naprawdę polubiłam wszystkie openingi i pierwszy ending, no i totalnie kupił mnie pairing Lust/Scar, uwielbiam takie subtelne, pozostające bardziej w sferze domysłów wątki romantyczne, zwłaszcza ze smutnym zakończeniem, nawet w swoim czasie naskrobałam kilkadziesiąt stron ficzka o tej parze. Ale jednak w anime z 2003 znalazłam zbyt wiele nielogiczności i innych usterek, żeby naprawdę mi się spodobało. Na przykład jak uwielbiam jego tutejszą relację z Lust, tak z wielu powodów zupełnie nie kupuję poprowadzenia wątku Scara.
Natomiast mangowej wersji historii właściwie nic nie potrafiłabym zarzucić, jeśli już, to zupełne nieznaczące drobiażdżki, ale z drugiej strony jakoś zupełnie się do niej nie przywiązałam. Owszem, lubię wszystkie postacie (ze szczególnym naciskiem na Scara, Kimbleya, Greeda i Linga) i samą opowieść, planuję kiedyś zebrać wszystkie tomiki, Brotherhood też na pewno w końcu obejrzę, a mandze z czystym sumieniem postawiłam dziesiątkę na MAL-u, ale jakoś nigdy nie fazowałam na nią ani specjalnie nie wracałam myślami po skończeniu.
Co do śmierci Hughesa mam wrażenie, że mogłabyś mieć inne odczucia, gdybyś oglądała w innej kolejności. Ja mangową wersję czytałam wcześniej i tam właśnie dlatego było to takim strasznym szokiem, że zdarzyło się tak wcześniej, zaledwie w czwartym tomie z dwudziestu siedmiu. Hughes był już wtedy całkiem dobrze przedstawiony i można by się spodziewać, że zostanie jednym z głównych bohaterów... a tu bam, budka telefoniczna. Manga i FMA:B stawia bardziej na ten szok, a stare anime na przywiązanie do postaci, ale imo oba podejścia są równie dobre.
Jak dla mnie warto było je powtórzyć, zwłaszcza, że niektórzy mogli wcześniejszej wersji nie widzieć i zawierzając opiniom większości, od razu sięgnąć po remake. Poza tym mówimy tutaj o fragmentach, które przedstawiały lepiej bohaterów.
UsuńMnie w starej wersji najbardziej chyba uderzył ten pomysł z homunkulusami, którzy przybierają formę osób, które chciało się do życia przywrócić. Pomysł niby dobry, ale według mnie kompletnie niedopracowany. Była np. taka scena jak to zdeformowane ciało matki Eda i Ala sobie podreptało gdzie indziej - na pewno nikt nie zauważył XD Poza tym nie rozumiem niby-wątku romantycznego między Edem a Rose, nie podobały mi się kamienie czy tam dusze ludzi w ręce Scara (nie wiem nawet, jak oni to chcieli później wykorzystać, zbyt skomplikowane dla mojego mózgu)... Trochę by się tego znalazło i wszystko ujawniało się, im bliżej "zakończenia" byliśmy.
Nie czytałam mangi, więc nie jestem w stanie stwierdzić, czy oryginał zachował się tak samo względem dramatu jak Brotherhood, ale jak już miałabym myślami do fabuły wracać to zdecydowanie do pierwszej ekranizacji. Tam więcej było takiej głębi, a remake, tak jak pisałam, to bardziej show, więc może w tym tkwi problem? No nie wiem, ja jako wrażliwa duszyczka, tak to właśnie odbieram ;)
Możliwe, aczkolwiek tak jak piszesz - Hughes był w mandze dobrze przedstawiony, a w anime mi tego zabrakło. Nie wiem, czy jego starta byłaby z punktu widzenia anime dla mnie aż tak szokująca, nawet przy wcześniejszym obejrzeniu FMA: Brotherhood, no ale nigdy się już tego nie dowiem. Tak czy inaczej mogę się zgodzić, że oba podejścia są dobre ;)
Alchemist czekają w kolejce !!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Oby nie za długo ;) Również pozdrawiam!
UsuńJa oglądałam tylko Brotherhooda i śmierć wymienionego przez ciebie bohatera robiła duże wrażenie, więc jak widz może...? Otóż normalnie może :).
OdpowiedzUsuńNo tak, FMA to zdecydowanie pozycja obowiązkowa. :D
OdpowiedzUsuńJa zaczynałam od Brotherhood. Dopiero jakiś czas później postanowiłam sprawdzić jak wypada poprzednia wersja, ale ostatecznie wciąż jej nie dokończyłam (a teraz już kompletnie nie pamiętam co się tam działo, więc chyba musiałabym zaczynać od nowa...). Co do Hughesa, nie czułam żeby było go za mało, no ale może inaczej bym to odebrała mając wtedy za sobą pierwsze FMA. Muzyka świetna, zwłaszcza "Again", które wciąż pozostaje w czołówce moich ulubionych openingów. :)
Już trzeci komentarz nie zgadza się do mojego stwierdzenia na temat Hughesa, więc DO WSZYSTKICH KTÓRZY KOMENTARZE CZYTAJĄ: wszystko możliwe, czy to w jedną czy w drugą stronę ;) Teraz sama jestem ciekawa, jak by to było gdybym Brotherhood obejrzała w pierwszej kolejności ^ ^
UsuńFMA:b jest zdecydowanie jednym z moich ulubionych anime. Samo fullmetal alchemist byłoby na pewno lepsze gdyby nie fakt, że są tam fillery ;)
OdpowiedzUsuń