2017-07-30

0156. Przegląd popularnych anime XXI wieku (cz.II) - Fullmetal Alchemist i Fullmetal Alchemist: Brotherhood

Fullmetal Alchemist / Fullmetal Alchemist: Brotherhood

Data premiery: 04.10.2003 / 05.04.2009
Czas trwania: 51 x ok. 24 min / 64 x ok. 24 min
Gatunek: Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Komedia, Militaria, Shounen
Studio: Bones
Bazuje na: Manga

~Opis fabuły~
Prawo Równowartej Wymiany to podstawowa zasada potężnej dziedziny nauki, jaką jest alchemia. Mówi ona o tym, że chcąc coś zyskać, musimy w zamian oddać coś równie cennego. Istnieje jednak pewien przedmiot, dzięki któremu możliwe jest odejście od tego prawa - Kamień Filozoficzny. Bracia Elric, Edward i Alphonse, będąc jeszcze dziećmi próbowali dokonać zakazanej transmutacji i ożywić ich zmarłą z powodu choroby matkę. Nie udało się, a oni ponieśli ogromne straty. Choć sam stracił jedną ze swoich nóg, Ed nie mógł pozwolić odejść swojemu młodszemu bratu, któremu transmutacja zabrała całe ciało. Przypisał więc jego duszę do zbroi, poświęcając przy tym rękę w ramach wymiany. Po tych wydarzeniach rodzeństwo postanowiło znaleźć sposób na odzyskanie dawnych ciał, co sprowadzało się do poszukiwań legendarnego Kamienia Filozoficznego, dołączenie Edwarda do Państwowych Alchemików i włączenie się braci w konflikt, zaistniały w armii Amestris...


~Recenzja~
Myślę, że Fullmetal Alchemist nie trzeba zbytnio nikomu przedstawiać, prawda? Pozycja obowiązkowa, jakby na to nie spojrzeć. Lubiana i doceniania przez ogromne liczby widzów na całym świecie. Nie było innej możliwości, jak nie zawrzeć jej w tej serii recenzji zwłaszcza, że sama z jakiegoś nieznanego powodu nigdy nie zabrałam się za nią wcześniej, nawet jeśli od dawna miała ona swoje miejsce w mojej must-watch liście. To tak naprawdę nim rozpoczęłam swoją przygodę z najbardziej popularnymi tytułami XXI wieku, jednak wraz z oglądaniem pierwszej wersji z roku 2003 doszłam do wniosku, że warto rozszerzyć wpis o późniejszy remake, Fullmetal Alchemist: Brotherhood. Dlaczego? Otóż pierwsze FMA zaczęło powstawać, kiedy oryginał w postaci mangi nie był jeszcze zakończony, a więc od pewnego momentu historia zapoczątkowana przez Arakawę Hiromu obrała zupełnie inną ścieżkę. Ja jak to ja, mangi oczywiście nie czytałam i choć jestem wielką fanką nie zmieniania "nie-naszego" dzieła, dopóki fabuła anime spełnia moje oczekiwania, nie muszę się tymi kwestiami w ogóle przejmować skoro oceniam je jako osobny twór. No i tutaj leży część odpowiedzi na pytanie, dlaczego ostatecznie zdecydowałam się recenzje przesunąć o kilka tygodni i zawrzeć w niej FMA: Brotherhood. Po pierwsze: miałam nadzieję, że to co nie do końca mi się w wersji '03 spodobało (a były takie elementy, a właściwie nawet część odcinków), okaże się znacznie lepsze w oryginalnej historii. Po drugie: chęć przekonania się, jako osoba nie znająca mangi, dlaczego wersja '09 zdobyła większe uznanie. I po trzecie: przestałam widzieć inną możliwość na napisanie tej recenzji, ażeby była naprawdę kompletna ;) Zapraszam do dalszego czytania!


Swojej decyzji prawdopodobnie mogłabym pożałować już teraz, bo ciężko jest porównać serie tak od siebie różne, pomimo tej samej bazy i założenia. Jako że na moim ekranie jako pierwsza zaistniała wersja wcześniejsza, nigdy nie dowiem się też, jakie byłyby moje wrażenia z pierwszych kilkunastu epizodów remake'u, które w większym lub mniejszym stopniu się pokrywały. Przyznam się Wam szczerze, że pierwsza ćwiartka FMA: Brotherhood była dla mnie czymś naprawdę strasznym. Oglądałam coś zupełnie innego nie pod względem fabuły, a pod względem wyrazu serii, która już w swoim pierwszym wydaniu ogromnie mi się podobała. Był to dla mnie szok na tyle duży i nieprzyjemny, że z każdym kolejnym odcinkiem zastanawiałam się, czy aby na pewno chcę niszczyć sobie ten obraz świetnego FMA, które wyłożyło się teoretycznie na swojej ostatniej prostej. No ale po kolei. Fullmetal Alchemist z roku 2003 przede wszystkim zdawało się być nastawione na dramat. Miało wzbudzać emocje tragiczną historią braci i tym, co odkryli podczas swojej podróży. Miało pokazać, do czego doprowadzić może ludzka chciwość, obsesja i pragnienie zaprzeczeniu prawom świata, które nie mogą zostać złamane (tytuł jak gąbka, wiele można by z niego wycisnąć). Nie można powiedzieć, że twórcom się to nie udało. Te 51 odcinków było przepełnione bólem i powagą, choć oczywiście znalazła się odrobina humoru, która nie pozwoliła być serii zbyt przedramatyzowaną i ciężką w odbiorze. Sama historia natomiast była niezwykle ciekawa, wciągająca i wielowątkowa, która im bliżej końca, tym bardziej się zazębia tworząc zgrabną całość. W pewnym momencie, jak już pisałam na ostatniej prostej, ta zgrabna całość wymknęła się spod kontroli twórców (gdzieś mniej więcej 40 odcinek na pewno). Niektóre rozwiązania razem z zakończeniem zostały przekombinowane, a efekt, jak pewnie się domyślacie lub sami zauważyliście, nie wyszedł taki jak powinien. Chcieli stworzyć coś niebanalnego i można powiedzieć, że swój cel osiągnęli, aczkolwiek i tak nie był on satysfakcjonujący, wręcz słaby, w porównaniu do wcześniejszych odcinków. Nie był to finał (choć do poznaniu finału potrzebne jest obejrzenie sequela w postaci filmu) godny tego tytułu. Wersji '03 można zarzucić jeszcze jeden minus w kwestii fabularnej - przez cały czas trwania anime miałam wrażenie, że fabule zdarza się nieprzyjemnie skakać, tak jakby czasami brakowało jednej czy dwóch scen wcześniej, jakiegoś zdania może nawet, słowa wyjaśnienia. Poza tym czułam się zdezorientowana niektórymi przejściami, które były po prostu bez sensu np. przy mieszaniu przyszłości i przeszłości, czy skakaniem do zupełnie innej lokacji na dosłownie sekundę.


Podczas gdy FMA nastawione było na dramat, Fullmetal Alchemist: Brotherhood od początku przypominało raczej "komedię". To właśnie to przyczyniło się do tego, iż odcinki pokrywające się z pierwszą wersją wywoływały u mnie bardziej złość niż radość. Czułam się, jakbym oglądała parodię, bo dostrzegałam humor tam, gdzie go wcześniej nie było, w wielu przypadkach wręcz nie na miejscu. Tragiczna, poważna historia zamieniła się w zwykłą-niezwykłą przygodówkę - nie umiałam tego normalnie zaakceptować, dlatego całe szczęście, że tak niewiele odcinków było potrzebne do całkowitego oddalenia się od swojego poprzednika. Czy uznałabym to za minus? Powiedziałabym raczej, że coś za coś ;) FMA: Brotherhood straciło tę wyjątkowość FMA, które ze swoim poziomem dramatu jak najbardziej do mnie trafiało i nadal trafia, aczkolwiek tak jak pisałam wcześniej - ciężko jest porównać tak różne twory. Remake postawił na świetne show, które bardziej niż emocje smutne, miało wzbudzać w widzu ekscytację.  Osobiście porównałabym go do Naruto (nie jest to obelga, bo ja ten tytuł akurat bardzo lubię i doceniam), z racji podobnego wyrazu - potrafią zszokować, rozśmieszyć, wzruszyć, a jednak możliwe jest zapomnienie o tym tragizmie sytuacji, co w wersji pierwszej było znacznie trudniejsze. Tak czy inaczej, później zostałam oczywiście przekupiona w 100%, więc jedyne co mogę winić to to, iż FMA obejrzałam jako pierwsze, a przez to miałam inne wyobrażenie o serii ;) Generalnie czapki z głów - FMA: Brotherhood to kawał świetnej opowieści, która nigdzie nie ukazuje przekombinowania, jednocześnie nie tracąc na nietuzinkowości, jest spójna, ciekawa, wciągająca... Nic tylko polecać ;) W kwestii fabuły naprawdę nie mam się do czego przyczepić, a przynajmniej nie przypominam sobie o niczym, co by na to zasługiwało. Co ciekawe i warte zauważenia, FMA: Brotherhood ugryzło tę historię z zupełnie innej strony. Podczas gdy wersja '03 skupia się przede wszystkim na poszukiwaniu kamienia filozoficznego i z czasem nawiązuje do innych wątków, tak '09 największy nacisk kładzie na kwestii armii i od tego rozwija kolejne gałęzie (jest ich więcej). Myślę, że tutaj akurat nie da się jednoznacznie przyznać, które z rozwiązań jest lepsze, a które gorsze. Mnie sie podobały oba, a FMA: Brotherhood było ciekawym doświadczeniem i zróżnicowaniem dla FMA :)


Przejdźmy więc do kwestii bohaterów. FMA zawarło w sobie sporo historii pobocznych, że tak to ujmę, podczas gdy FMA: Brotherhood sukcesywnie kontynuuje z fabułą. Dzięki temu może się wręcz wydawać, że pierwsza ekranizacja niepotrzebnie przeciąga i nie chce za szybko przechodzić do konkretów, jednak chciałabym się tutaj odnieść do wcześniejszej recenzji Noragami. Bardzo brakowało mi tam właśnie takich luźnych odcinków, dzięki którym nieco lepiej ukazane by były relacje między postaciami, czy nawet oni sami. Choć FMA: Brotherhood naprawdę dobrze sobie z tym poradziło i bez tego, mam trzy zarzuty, które moim zdaniem mogłyby zostać lepiej pokazane, jak chociażby w FMA - Alphonse, Hughes i Tucker. Brakowało mi Ala z wersji pierwszej, naprawdę. Zapamiętałam go jako rozsądnego, zawsze gotowego do pomocy, delikatnego i do bólu miłego młodszego braciszka, podczas gdy FMA: Brotherhood zrobiło go nieco bardziej stanowczego, nie mówiąc już o tym, że żył on dosłownie w cieniu brata przez przynajmniej pierwszą część odcinków. Może jest to kwestia gustu, ale jak dla mnie FMA. Maes Hughes to zdecydowanie moja ulubiona postać całego tytułu, dlatego tym bardziej bolało mnie, jak mało czasu mu poświęcono w wersji '09. Zdecydowanie nie zdążyłabym się z nim tak zżyć jak wcześniej, co więcej miałam wrażenie że bracia też nie, toteż jak widz ma wziąć sobie do serca SPOILER śmierć tak ważnego bohatera? SPOILER. Podobnie Tucker. Szokująca jest jego historia, ale czuć tego nie było. Zbyt mało, zbyt krótko, a że są to postaci dość znaczące, zwłaszcza Hughes, mam do twórców o to wielki żal. Dzięki bardziej rozwiniętej historii, a wręcz zupełnie różnej w swoim rozwoju, więcej czasu antenowego dostali natomiast Winry, Roy Mustang, Riza Hawkeye, Van Hohenheim, Greed... Nie mówiąc już o tym, że generalnie było ich więcej. Które więc wygrywa? Tak jak pisałam wcześniej, ciężko jest porównywać coś tak odmiennego, zwłaszcza, że fabuła ma tutaj dużo do gadania. FMA, moim zdaniem, lepiej poradziło sobie z pokazaniem rozwoju Eda i Ala, w tym oczywiście to, co o Alu, jak i Hughesu i Tuckerze napisałam wyżej. FMA: Brotherhood w kwestii głównej dwójki było bardziej stałe tudzież stonowane (nie było to aż tak konieczne), natomiast w lepszym wykorzystaniu postaci zdecydowanie wygrywa chociażby Hohenheim i Riza, dzięki różnicom w fabule. Obie serie poradziły sobie bardzo dobrze i w wielu elementach się uzupełniają. Mimo to Hughesa, nawet nie Tuckera, ale Hughesa wybaczyć nie mogę. Jak dla mnie szala zwycięstwa przechyla się delikatnie na stronę FMA.


Grafikę zdecydowanie najłatwiej porównać, w dodatku z daleka widać jakie ulepszenia i zmiany zostały wprowadzone po sześciu latach przerwy. FMA już wcześniej mi sie podobało, wręcz przekroczyło moje oczekiwania. Oczywiście dzisiaj uznalibyśmy to za poziom podstawowy (choć nie wszystkie serie się do tego odnoszą i bywają tak paskudne produkcje, że patrzeć się na nie nie da), ale warto zauważyć, iż żaden z elementów tutaj nie podupada. Animacje są ok, czasem lepsze, czasem gorsze, ale poprzeczki nie zaniżają. Tła dokładne, choć dość zwykłe, postaci nie rozjeżdżają się na wszystkie strony... Generalnie kawał dobrej roboty, a przecież tyle lat minęło od emisji. FMA: Brotherhood to przede wszystkim wygładzenie, dużo lepsze animacje i uwaga, uwaga - naprawdę dobre CG. Z przyjemnością patrzyłam na Envy'ego, aż byłam w szoku, że w 2009 roku powstała animacja komputerowa lepsza niż niektóre z ostatnich lat! Nie zawsze udaje się remake'om wypaść lepiej w kwestii grafiki, bo seria potrafi przez takie ulepszenia stracić swój pierwotny urok. Przyznam się, że pewna ilość odcinków musiała minąć, żebym mogła się do nowego FMA przyzwyczaić. Przede wszystkim z postaciami miałam problem, bo rzadko kiedy takie wygładzenie mi odpowiada, a i zdarzało się serii mocno gubić proporcje. Wydawało mi się wręcz, że jest jeszcze bardziej "kwadratowa" niż była wcześniej (taka zdziecinniała i sztuczna), co oczywiście prawdą nie jest po późniejszym porównaniu. Największą metamorfozę natomiast otrzymały tła. Ze zwyczajnych stały się niezwyczajne, artystycznie niedokładne, że tak to ujmę ;) Do nich również potrzebowałam się przyzwyczaić, ale ostatecznie nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że FMA: Brotherhood wygląda lepiej, chociażby przez wzgląd na dużo, dużo lepsze animacje i oryginalny wyraz. Jeśli chodzi o soundtrack, to zarówno w wersji starszej jak i nowszej jest w co się wsłuchać i co podziwiać. Oba idealnie pasują do charakteru, więc nie sposób ich w żaden sposób do siebie przyrównywać zwłaszcza, że również i kompozytorzy są inni. Pierwszym zajęła się Oshima Michiru, drugim Senju Akira.... Rzadko kiedy zdarza się by przy takiej ilości openingów i endigów, wszystkie mi się ostatecznie spodobały. Mam oczywiście swoich ulubieńców, dlatego pozwolę sobie ich wyróżnić poprzez pogrubienie czcionki, poniżej natomiast macie pełny spis kawałków w kolejności 4 openingi i 4 endingi FMA oraz 5 openingów i 5 endingów FMA: Brotherhood (razem 18 piosenek):

1. "Melissa" - Porno Graffiti
2. "READY STEADY GO" - L'Arc~en~Ciel
3. "UNDO" - Cool Joke
4. "Rewrite" - Asian Kung-fu Generation
5. "Kasenai Tsumi" - Nana Kitade
6. "Tobira no Mukou e" - YeLLOW Generation
7. "Motherland" - Crystal Kay
8. "I Will" - Sowelu
9. "again" - YUI
10. "Hologram" - NICO Touches teh Walls
11. "Golden Time Lover" - Sukima Switch
12. "Period" - Chemistry
13. "Rain" - SID
14. "Uso" - SID
15. "LET IT OUT" - Miho Fukuhara
16. "Tsunaida Te" - Lil'B
17. "Shunkan Sentimental" - SCANDAL
18. "RAY OF LIGHT" - Nakagawa Shouko


~Podsumowanie~
Więc ostatecznie, która wersja wygrywa? Choć starałam się bronić obie serie, bo obie polubiłam i bardzo się cieszę, że dołączyły do mojej listy, odpowiedź jest chyba jasna - podstawa każdej produkcji, fabuła, lepiej czuje się w formie oryginalnej, wymyślonej przez Hiromu Arakawę. Mimo to bardzo chciałabym Fullmetal Alchemist docenić za wyjątkowość i dramat, bo to nie tak, że Fullmetal Alchemist: Brottherhood jest lepsze w każdym calu - oba tytuły posiadają swoje mocne strony i nie warto skreślać jednego, na rzecz drugiego. Obejrzyjcie dwie wersje - do Was należy kolejność ;) Poniżej przedstawiam moje oceny i żegnam się już z Wami, po tej wyjątkowo długiej i mam nadzieję wyczerpującej recenzji. Do napisania!

Fullmetal Alchemist / Fullmetal Alchemist: Brotherhood

Fabuła: 4/5 / Fabuła: 5/5 (+1)
Bohaterowie: 5/5 / Bohaterowie: 4,75/5 (-0,25)
Grafika: 4/5 / Grafika: 4,75/5 (+0,75)
Muzyka: 5/5 / Muzyka: 5/5
Ocena ogólna: 4,5/5 Ocena ogólna: 4,75/5 (+0,25)

Ocena końcowa: 9/10 / Ocena końcowa: 9,7/10 (w stosunku do FMA +0,7)
A Wy co sądzicie o Fullmetal Alchemist i Fullmetal Alchemist: Brotherhood?


Pozdrawiam
Kusonoki Akane

8 komentarzy:

  1. *poniżej spoilery do obu wersji*

    Brotherhooda jeszcze nie widziałam, ale czytałam mangę, więc z samą historią jestem dobrze zaznajomiona w obu wersjach. Z tego co wiem druga adaptacja właśnie specjalnie pomijała albo skracała sporo wątków, które zostały rozwinięte w poprzedniej, żeby się nie powtarzać - jak dla mnie dość głupio się śpieszyli, bo manga jeszcze nie została wtedy zakończona i w rezultacie tylko dzięki temu, że Arakawa się specjalnie sprężyła, nie zostali tuż przed końcówką z ręką w nocniku bez dalszego materiału ;p
    Ogółem całkiem nieźle mi się oglądało starą wersję, naprawdę polubiłam wszystkie openingi i pierwszy ending, no i totalnie kupił mnie pairing Lust/Scar, uwielbiam takie subtelne, pozostające bardziej w sferze domysłów wątki romantyczne, zwłaszcza ze smutnym zakończeniem, nawet w swoim czasie naskrobałam kilkadziesiąt stron ficzka o tej parze. Ale jednak w anime z 2003 znalazłam zbyt wiele nielogiczności i innych usterek, żeby naprawdę mi się spodobało. Na przykład jak uwielbiam jego tutejszą relację z Lust, tak z wielu powodów zupełnie nie kupuję poprowadzenia wątku Scara.
    Natomiast mangowej wersji historii właściwie nic nie potrafiłabym zarzucić, jeśli już, to zupełne nieznaczące drobiażdżki, ale z drugiej strony jakoś zupełnie się do niej nie przywiązałam. Owszem, lubię wszystkie postacie (ze szczególnym naciskiem na Scara, Kimbleya, Greeda i Linga) i samą opowieść, planuję kiedyś zebrać wszystkie tomiki, Brotherhood też na pewno w końcu obejrzę, a mandze z czystym sumieniem postawiłam dziesiątkę na MAL-u, ale jakoś nigdy nie fazowałam na nią ani specjalnie nie wracałam myślami po skończeniu.
    Co do śmierci Hughesa mam wrażenie, że mogłabyś mieć inne odczucia, gdybyś oglądała w innej kolejności. Ja mangową wersję czytałam wcześniej i tam właśnie dlatego było to takim strasznym szokiem, że zdarzyło się tak wcześniej, zaledwie w czwartym tomie z dwudziestu siedmiu. Hughes był już wtedy całkiem dobrze przedstawiony i można by się spodziewać, że zostanie jednym z głównych bohaterów... a tu bam, budka telefoniczna. Manga i FMA:B stawia bardziej na ten szok, a stare anime na przywiązanie do postaci, ale imo oba podejścia są równie dobre.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dla mnie warto było je powtórzyć, zwłaszcza, że niektórzy mogli wcześniejszej wersji nie widzieć i zawierzając opiniom większości, od razu sięgnąć po remake. Poza tym mówimy tutaj o fragmentach, które przedstawiały lepiej bohaterów.

      Mnie w starej wersji najbardziej chyba uderzył ten pomysł z homunkulusami, którzy przybierają formę osób, które chciało się do życia przywrócić. Pomysł niby dobry, ale według mnie kompletnie niedopracowany. Była np. taka scena jak to zdeformowane ciało matki Eda i Ala sobie podreptało gdzie indziej - na pewno nikt nie zauważył XD Poza tym nie rozumiem niby-wątku romantycznego między Edem a Rose, nie podobały mi się kamienie czy tam dusze ludzi w ręce Scara (nie wiem nawet, jak oni to chcieli później wykorzystać, zbyt skomplikowane dla mojego mózgu)... Trochę by się tego znalazło i wszystko ujawniało się, im bliżej "zakończenia" byliśmy.

      Nie czytałam mangi, więc nie jestem w stanie stwierdzić, czy oryginał zachował się tak samo względem dramatu jak Brotherhood, ale jak już miałabym myślami do fabuły wracać to zdecydowanie do pierwszej ekranizacji. Tam więcej było takiej głębi, a remake, tak jak pisałam, to bardziej show, więc może w tym tkwi problem? No nie wiem, ja jako wrażliwa duszyczka, tak to właśnie odbieram ;)

      Możliwe, aczkolwiek tak jak piszesz - Hughes był w mandze dobrze przedstawiony, a w anime mi tego zabrakło. Nie wiem, czy jego starta byłaby z punktu widzenia anime dla mnie aż tak szokująca, nawet przy wcześniejszym obejrzeniu FMA: Brotherhood, no ale nigdy się już tego nie dowiem. Tak czy inaczej mogę się zgodzić, że oba podejścia są dobre ;)

      Usuń
  2. Alchemist czekają w kolejce !!
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja oglądałam tylko Brotherhooda i śmierć wymienionego przez ciebie bohatera robiła duże wrażenie, więc jak widz może...? Otóż normalnie może :).

    OdpowiedzUsuń
  4. No tak, FMA to zdecydowanie pozycja obowiązkowa. :D
    Ja zaczynałam od Brotherhood. Dopiero jakiś czas później postanowiłam sprawdzić jak wypada poprzednia wersja, ale ostatecznie wciąż jej nie dokończyłam (a teraz już kompletnie nie pamiętam co się tam działo, więc chyba musiałabym zaczynać od nowa...). Co do Hughesa, nie czułam żeby było go za mało, no ale może inaczej bym to odebrała mając wtedy za sobą pierwsze FMA. Muzyka świetna, zwłaszcza "Again", które wciąż pozostaje w czołówce moich ulubionych openingów. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już trzeci komentarz nie zgadza się do mojego stwierdzenia na temat Hughesa, więc DO WSZYSTKICH KTÓRZY KOMENTARZE CZYTAJĄ: wszystko możliwe, czy to w jedną czy w drugą stronę ;) Teraz sama jestem ciekawa, jak by to było gdybym Brotherhood obejrzała w pierwszej kolejności ^ ^

      Usuń
  5. FMA:b jest zdecydowanie jednym z moich ulubionych anime. Samo fullmetal alchemist byłoby na pewno lepsze gdyby nie fakt, że są tam fillery ;)

    OdpowiedzUsuń