Sousei no Onmyouji
Data premiery: 06.04.16
Czas trwania: 50 x ok. 24 min
Gatunek: Akcja, Fantasy, Nadprzyrodzone, Shounen, Romans
Studio: Studio Pierrot
Bazuje na: Manga
~Opis fabuły~
Wydarzenia z przeszłości odcisnęły bolesne piętno na Enmado Rokuro, który postanowił porzucić drogę egzorcysty, pomimo ogromnych umiejętności w tak młodym wieku. Pewne spotkanie jednak, było tylko początkiem wielkich zmian w jego życiu. Utalentowana Adashino Benio sprawiła, że dawne marzenie Rokuro o pokonaniu wszystkich Kegare i uczynieniu świata bezpiecznym, ponownie obudziło się w jego sercu. Tym czasem dwójka ta okazuje się być związana nicią przeznaczenia i jako najsilniejsi egzorcyści Wschodniej i Zachodniej Japonii, Egzorcyści Bliźniaczej Gwiazdy, mają za zadanie spłodzić dziecko, Miko, czyli broń ostateczną przeciw złu i wszelkiemu plugastwu...
~Recenzja~
Sousei no Onmyouji, cóż... To była bardzo długa walka. I wcale nie dlatego, że seria okazała się mieć aż 50 odcinków, z czego ja strzelałam w nie więcej niż 26. Przez naprawdę spory czas zastanawiałam się, czy dzisiejsza recenzja kiedykolwiek się na blogu pojawi. Miałam wątpliwości, czy tytuł ten zdoła mnie przy sobie zatrzymać do samego końca, a z moimi ostatnimi przebojami odnośnie porzucania i nieporzucania niektórych produkcji, bardzo nie podobała mi się wizja zmarnowanych dni na coś tak niepewnego. Byłam tak zdesperowana, że jak nigdy tego nie robię, przejrzałam prawie wszystkie recenzje zamieszczone na MALu jeszcze w trakcie oglądania pierwszych epizodów. A wszystko przez domniemane fillery... Nienawidzę tego słowa, powinno być zakazane. Zazwyczaj oznacza ono spadek poziomu fabuły, odbieganie od głównego wątku, nie wnoszenie nic do rozwoju serii... To jasne, że czułam niepokój, bo nie potrzebuję czytać mangi (bo mangi nie czytałam - od razu zaznaczam) by być nimi zmęczoną. No ale bardzo rozbieżne oceny w niczym mi ostatecznie nie pomogły, tak samo jak pewne wewnętrzne poczucie, że mimo wszystko chcę zobaczyć jak to się wszystko rozwinie. Do Sousei no Onmyouji przekonywał mnie tylko i wyłącznie wątek Miko. Ciekawym wydawała mi się wizja ocalenia świata przez osobę trzecią, a nie głównych bohaterów, poza tym uwielbiam motyw tworzenia się rodziny w anime. Ostatecznie zdecydowałam się dać temu tytułowi szansę, czego skutkiem jest owa recenzja ;) Dotrwałam do końca i wiecie co? Czuję się z tym zadziwiająco dobrze! Nawet jeśli seria ta mimo wszystko ma sporo za uszami...
... Tak dużo, że nawet nie zamierzam jej bronić. Szczerze mówiąc ciężko jest mi znaleźć coś, co mogłoby posłużyć jako dobry powód do obejrzenia tego anime. Znaczy... Mam jeden, ale raczej nie będzie on zbyt przekonujący, zwłaszcza, że shounen z zasady powinien być kierowany do męskiej części widowni. Zacznijmy może jednak od tego, że jedyny element wyróżniający ten tytuł na tle innych, wątek Miko, był zaledwie jedną z podstaw do nadania fabule jakiejś racji bytu. Dwójka nieznajomych istnieje tak naprawdę tylko po to, by dać życie ostatecznej broni przeciw ludzkości - jest to temat dający tyle możliwości na ciekawą historię nie tylko dla młodszych, ale i starszych widzów, tymczasem twórcy postanowili posłużyć się nim tylko w celu stworzenia jakiegoś podłoża do związku dwójki głównych bohaterów. Od początku trzeba było założyć, że jakieś uczucia się między nimi pojawią, nawet jeśli dość nieudolnie i dziecinnie starano się rozwinąć ich więź przez czcze gadanie o tym, jak to dwójka 14-latków ma za zadanie spłodzić dziecko. Nie sądzicie, że trochę to bez sensu? Niewykorzystana szansa, która zwiększała nadzieje na coś innego, ostatecznie stała się opowieścią o Egzorcystach Bliźniaczej Gwiazdy, którzy po prostu jako najsilniejsi egzorcyści mieli pokazać, że nie da się uratować świata w pojedynkę. To już było. Szczerze powiedziawszy, Sousei no Onmyouji zdaje się być jedynie kalką od wcześniejszych shounenów. Podczas oglądania wielokrotnie ma się wrażenie, że gdzieś już się widziało podobne rozwiązanie, a nawet jeśli seria czasami próbowała być "inna", to zazwyczaj kończyło się to albo cringem, albo pytaniami co też mieli w głowie twórcy podczas tworzenia takiego dna (pozdrawiam śpiewającą Basarę). Napiszę więcej - wygląda na to, że oni sami nie wiedzieli, czego do końca mają się złapać. Tu trochę komedii, tam trochę powagi, nie wspominając już o tym, że dokładnie widać, w którym momencie anime i manga poszły zupełnie innymi ścieżkami. Jeśli zastanawiacie się, jak to w końcu wyszło z tymi fillerami, to bardziej niż dawanie czasu mandze na wybiegnięcie fabułą w przód (pomińmy już fakt, jak głupim pomysłem było rzucanie się na serię z tyloma odcinkami), było to po prostu nowe rozwinięcie - tak od mniej więcej 20 odcinka. Przyznam się Wam, że tak jak na początku miałam swoje wątpliwości, ale najlepszy moim zdaniem wątek Ijity Yuto, zgrabnie łączący i nadający większego sensu relacji Rokuro i Benio, znacznie mnie do serii przekonał, tak od +/- 25 do 30 odcinka zaczęłam myśleć, że chyba nie dam rady tego dalej ciągnąć. Całe szczęście później się trochę poprawiło i fabuła wróciła do swojego ogólnego, dość przeciętnego poziomu, który mimo wszystko dało się oglądać, aczkolwiek gdyby nie moje samozaparcie i chęć zobaczenia dalszego rozwoju związku głównych bohaterów, dzisiejsza recenzja w ogóle nie miałaby miejsca. Chyba już domyślacie się, co chcę Wam przekazać przez jeden nieprzekonujący powód w kwestii zaproponowania Wam tego tytułu jako shounena? ;) Jako wielka fanka wszelakich romansów muszę przyznać, że Sousei no Onmyouji było naprawdę przyjemnym anime... o miłości.
Dokładnie tak. Po części można było się tego spodziewać, ale mimo wszystko miałam jakieś nadzieje, że nie tylko wątek miłosny będzie mnie przy tej serii trzymał. Shounen to jest kiepski, dziecinny i nic w nim nowego. W ogóle nie obchodziło mnie co się stanie ze światem i ludzkością, bo po pierwsze, łatwo można się było domyślić zakończenia i przebiegu, po drugie sami twórcy poprowadzili ten finał tak chaotycznie, że chyba zmieniali na niego pomysł z każdym kolejnym odcinkiem. Szczerze mówiąc romans to też nie był jakiś wybitny. Powolny i jest to też ten typ serii, w którym trzeba czekać do samego końca na jakieś konkrety (a jest ich 50, przypominam...). Dla mnie to nie problem, bo mnie się micha cieszyła na sam widok coraz silniejszej więzi między nimi, ale ja jestem przypadkiem naprawdę ekstremalnym i czasami zwyczajnie nie potrafię się opanować ;) Tak naprawdę nie wiem jakie są szanse na to, że ukończyłabym ten tytuł bez tego wątku miłosnego. Podejrzewam, że nawet nie zwróciłabym na niego takiej uwagi, a nawet jeśli, nie dam sobie ręki uciąć, że nie żałowałabym teraz straconego czasu. Cóż, nie uważam, by oglądanie Sousei no Onmyouji uratowało mi jakkolwiek życie i zdecydowanie trochę tego czasu natraciłam na nudnych czy bezsensownych wątkach, no ale najważniejsze jest to, że mimo wszystko obejrzenia nie żałuję. Ostatni epizod był tak sympatyczny... Aż łezka się w oku zakręciła! No po prostu piękne zakończenie ROMANSU, zostawiające mnie z poczuciem małego szczęścia z przymrużeniem oka ;) Czy jest to argument Was przekonujący? Tak myślałam... W takim razie co z bohaterami? Byli ok - od momentu aż przestały mnie już niektóre wybory dziwić i machnęłam ręką na totalny brak oryginalności. Moja szuflada specjalnej sympatii została już zapełniona wcześniejszymi postaciami o tym samym charakterze czy zachowaniu i szczerze mówiąc, tylko niektórzy z nich zdołali mnie podczas seansu nie zirytować. Ale miłość do romansu zwycięża wszystko! Najwyraźniej...
A ile pozytywnym komentarzy się naczytałam na temat grafiki! Tylko naczytałam niestety, bo poziom tej serii był bardzo nierówny. Zdarzały się odcinki naprawdę dobre, zarówno pod względem kreski jak i fabuły, ale momentami anime wyglądało gorzej niż przeciętnie i jedyny plus w tym wszystkim jest taki, że graficznie produkcja ta upadała znacznie częściej niż w kwestiach oglądanej historii. W zasadzie bardziej trafnym spostrzeżeniem byłoby napisać, że Sousei no Onmyouji miało swoje przebłyski ładnych animacji i dopracowanych postaci, które z kolei mogłyby być bardziej... dorosłe, choć może utożsamiały się z wiekiem widza, któremu seria ta mogłaby się spodobać, nie wiem. Jedyne za co mogę pochwalić bez jakiegokolwiek narzekania to ciekawy pomysł na świat Magano, który przykuwał wzrok już od pierwszego epizodu. Tyle. Ciężko natomiast powiedzieć, czy soundtrack ratuje jakoś tę sytuację, bo jest ona dość beznadziejna, ale na pewno doda tej produkcji kilka drobnych punkcików w ocenie końcowej. Dużo w nim współczesnych dźwięków, dało się usłyszeć też melodie do bólu przypominające inne utwory, ale ogólnie rzecz biorąc muzyka mi się podobała. Ładnie współgrała ona z fabułą, a to najważniejsze. Co mnie bardzo mile zaskoczyło, to naprawdę świetny dobór openigów i endingów, bynajmniej każdy mi się spodobał, a to jest bardzo dobry wynik jak na anime o zestawie głównych 4 par. Zaczynając od openingów były to "Valkyrie -Ikusa Otome-" (Wagakki Band), "Re:Call" (iRis), "Sync" (lol) i "Kanadeai" (Itowokashi), a na endingach kończąc, "Eyes" (Hitomi Kaji), "Yadoriboshi" (Itowakashi), "Hide and Seek" (Girlfriend) i "Hotarubi" (Wagakki Band). Jeśli mam wybierać to chyba najbardziej do gustu przypadły mi te w wykonaniu Itowokashi, ale z ręką na sercu stwierdzam, że każdego słuchało mi się naprawdę przyjemnie :)
~Podsumowanie~
Sousei no Onmyouji nie zasługuje na 10/10 (a z taką oceną się spotkałam) - chyba że macie nie więcej niż 13 lat i jest to Wasz pierwszy w życiu shounen. Najlepiej jeszcze, jak nie przeszkadzają Wam wątki romantyczne, ale zawsze możecie mieć takiego hopla jak ja i przetrwacie wszystko ;) Tak czy inaczej jest to anime bardzo przeciętne i być może warto jest jednak posłuchać tych, którzy mieli do czynienia z mangą i po prostu zabrać się za oryginał. Ja shounenów czytać nie lubię, więc do mnie ta propozycja średnio przemawiała, ale kto wie... Może kiedyś i ja się skuszę dla porównania? ;) Nie polecam - za dużo odcinków, za mało powodów by tracić na nie czas. Oglądanie wskazane tylko z dużym przymknięciem oka i bez zbędnych oczekiwań, bo nie wyjdą Wam one na dobre.
Fabuła: 1,5/5
Bohaterowie: 0/5
Grafika: 2/5
Muzyka: 4/5
Ocena ogólna: 2,5/5
Ocena końcowa: 4/10
10. Bungou Stray Dogs (4,2/10p)
9. Mayoiga (4,8/10p)
8. Flying Witch (6,8/10p)
7. Koutetsujou no Kabaneri (7,2/10p)
6. Kiznaiver (7,7/10p)
5. Boku no Hero Academia (8/10p)
3. Joker Game (8,7/10p)
2. Tanaka-kun wa Itsumo Kedaruge (8,8/10p)
Pozdrawiam
Kusonoki Akane
Faktycznie całkiem niezły ten opening. Co do samej serii, parę razy mi się gdzieś przewijała, ale nie bardzo miałam ochotę kupować tyluodcinkowego kota w worku. Po Twojej recenzji wychodzi, że dobrze zrobiłam ;D Tym bardziej, jeśli animiec odszedł od fabuły z mangi, ile takich przypadków nie widziałam tyle razy słabo to się kończyło.
OdpowiedzUsuńChoć polecić nie mogę (bo nie ma czego), przynajmniej nie czuję się pokrzywdzona faktem, że prawdopodobnie mogłam poświęcić ten czas na coś lepszego. Kurcze no, 50 odcinków to jakieś 20 godzin wyjęte z życia, dlatego tym bardziej ciesze się, że SnO dało się oglądać bez większego poczucia marnotrawstwa wolnej chwili. Już bardziej żałuję niektórych krótszych produkcji, które kończyłam dla samego ich kończenia ;p Szkoda tylko, że nie jest to wystarczająco przekonujący argument na korzyść tej serii ;)
Usuń