2016-09-29

0103. Sezonowych pozostałości 2014-2015 cz.XII (ostatnia) - "Heavy Object"

"Heavy Object"

Data premiery: 02.10.15
Czas trwania: 24 x ok. 24 min
Gatunek: Mecha, Akcja, Militaria, Komedia
Studio: J.C.Staff/ SANZIGEN
Bazuje na: Light novel

~Opis fabuły~
Ponieważ wojny zostały całkowicie zdominowane przez potężne maszyny zwane Obiektami, tradycyjna armia stała się całkowicie bezużyteczna, nie mogąc nic wskórać w walce pomiędzy tymi zmechanizowanymi potworami. Student polowy Qwenthur Barnotage oraz analityk radarowy o błękitnej krwi Winchell Havia służą w 37. Batalionie Obsługi Mobilnej Prawowitego Królestwa. Ich zadaniem jest wsparcie Baby Magnum - Obiektu sterowanego przez Elitarnego Pilota Milindę Brantini. Kiedy atak wroga na Alasce wymyka się spod kontroli, Qwenthur i Havia zmuszeni są stawić czoła niemożliwemu...




~Recenzja~
Ok. Zacznijmy może od krótkiego wyjaśnienia. Nie wiem czy pamiętacie czy nie, ale w sezonie jesiennym 2015 nie tylko "Heavy Object", o którym będę Wam dzisiaj opowiadać, ale także "Garo: Guren no Tsuki" zostały mi do obejrzenia, jednak jak pewnie zauważyliście po tytule, recenzja tego drugiego tytułu już się nie pojawi. Dlaczego? Otóż dałam mu szansę zarówno w trakcie trwania Jesieni 2015 jak i Sezonowych Pozostałości, pytanie moje jednak brzmi: ile można? Przyznam się od razu: od początku mi się nie podobało, jednak miałam nadzieję, że tak jak w przypadku "Garo: Honoo no Kokuin" (>>recenzja<<) trzeba chwilę poczekać, aż historia wejdzie na ten główny tor. Więc starałam się nie zwracać uwagi na epizodyczność, marny humor, irytującą główną bohaterkę i drobną niespójność, oglądałam dalej i doczekałam się niczego. Wydaje mi się, że 8-9 odcinek jest już odpowiednim momentem na zrobienie kilku kroków w fabułę, być może napiszecie, że poddałam się za szybko, ale myślę, że zaoszczędzenie odrobiny czasu na rzecz i tak pewnie negatywnej recenzji, nie jest aż tak wielkim błędem. Dałam sobie spokój i nie zamierzam żałować. Jeśli ktoś przez to przetrwał (wcześniej obejrzawszy jego poprzednika) i napisze mi, że naprawdę warto i nie dlatego, że jest "nie tak złe" albo "całkiem niezłe", ale dlatego że jest "bardzo dobre" tudzież wyżej - gratuluję. Mnie najwyraźniej nie dane będzie się o tym przekonać ;) Ale przejdźmy do "Heavy Object", na którego obejrzenie razem z napisaniem recenzji miałam trochę ponad dzień. Nie ma ponoć rzeczy niemożliwych, a co powiecie na zniszczenie Obiektu przez pewną nadzwyczajną dwójkę? ;) ...


Żołnierze przestali mieć jakiekolwiek znaczenie w wojnie. Teraz wszystko rozgrywa się pomiędzy Obiektami, których siła zmiecie każdego kruchego człowieka, który stanie im na drodze. Qwenthur i Havia zdają sobie z tego sprawę aż za dobrze, jednak mus to mus - kiedy jeden z nich marzy o zostaniu projektantem Obiektów i szybkim bogactwie, drugi poszedł do wojska dla uzyskania statusu w rodzinie. Nie kierują nimi szlachetne pobudki jak chęć pokoju na świecie, więc najchętniej wylegiwaliby się na plaży z widokiem na piękne kobiece uroki. Jedna z niepisanych zasad ówczesnego prowadzenia wojen mówi, że w momencie zniszczenia Obiektu przeciwnika i wywieszenia przez nich białej flagi, atakujący powinien zaprzestać agresji. Tak się jednak nie dzieje, kiedy Baby Magnum niefortunnie przegrywa z nowszą generacją, a wróg kontynuuje atak na bazę batalionu. Człowiek nie ma szans na wygraną z Obiektem, więc zdrowy rozsądek nakazywałby natychmiastową ucieczkę. Szybko jednak przyjdzie nam się dowiedzieć, jak niewiele zdrowego rozsądku posiada nasze niezwykłe duo ;) W "Heavy Object" mamy na pierwszy rzut oka do czynienia z dość znanym połączeniem mózgu zespołu, który wesprze towarzyszy nienaganną taktyką i niezaprzeczalnym geniuszem (Qwenthur) oraz "mięśniaka" nadrabiającego siłą i umiejętnościami w walce (Havia). Na pierwszy rzut oka, bo mimo wszystko dwójka ta zdaje się prezentować nieco mniej typowych, a przy tym piekielnie sympatycznych bohaterów, którzy już od pierwszego odcinka swoim narzekaniem, pechem, a mimo wszystko 100% skutecznością i szczęściem przekonują do siebie widza. A co ich tak wyróżnia i trzeba ich za to docenić to to, że pomimo mojego jawnego szufladkowania ich jako team "mózg i mięśniak", również Qwenthur wie do czego służy broń i jak jej używać, a Havia myśli i to tak nienagannie, że słowo "mięśniak" traci na swoim znaczeniu. Nie da się jednak ukryć, że to głównie pierwszy z nich otrzymał więcej autorskiej sympatii i stał się obiektem potwierdzającym regułę, że kobiety nie zawsze lecą na mięśnie ;) Co zabawne Qwenthur (nie)świadomie to wykorzystuje, a jedną z jego "ofiar" jest nasza drobna, acz wyspecjalizowana Elitarna Pilotka Milinda, której nie powinno się lekceważyć ze względu na wygląd. No i jakże mogłabym zapomnieć o pięknej, młodej i nieźle wyposażonej bogini Frolaytii Capistrano, dowód czyni 37. Batalionu śmiało wykorzystującą naszą dwójkę legendarnych pechowców? Wbrew pozorom (oczywiście udawajmy, że nikt się tego nie spodziewał) dba ona o swoich podwładnych, więc pomimo swoich sadystycznych zapędów, również i jej nie da się w tej wesołej gromadce nie polubić. Także jak pewnie już zauważyliście, ogromną sympatią obdarzyłam bohaterów "Heavy Object", a zwłaszcza ich główną dwójkę leniwych, narzekających, zboczeńców ;) Wręcz przepadam za postaciami, którzy nie ważne ile by klnęli pod nosem i tak wykonają swoją robotę (w militariach w szczególności ;)), a Qwenthur i Havia zdobyli moje serce już od pierwszego odcinka. Ciesze się, że twórcy nie starali się ich uszlachetnić, zabierając im ich męskie zapędy, których nawet nie starali się ukrywać (oczywiście wszystko w granicach moralności) czy ślepej wiary w pokój i dobro narodu ponad własne szczęście. Nawet fakt, iż po pierwszej akcji efekt każdego ich kolejnego działania był w 100% przewidywalny, nie przeszkadzał w oglądaniu, bo pomimo mojego wspominania o ich nienagannym szczęściu (w dokonywaniu cudów i trzymaniu się życia za wszelką cenę), posiadali oni również odpowiednie umiejętności. Nie ma co ukrywać, oni stworzyli to anime i byli jego główną atrakcją, a ja to kupuję, chociażby z samej szczerej sympatii ;)


Mecha, przynajmniej dla mnie, głównie kojarzy się z tymi wielkimi, biegającymi robotami, a jednak "Heavy Object" przedstawiło ten gatunek w zupełnie innym wydaniu. Ogromne, ciężkie i potężne maszyny, tony metalu i dział, z tego co pamiętam, naprawdę mnie zdziwiły. Zdziwiło mnie również to, że tym razem, pomimo sporej ilości wrogich Obiektów w fabule, nie nałożono wielkiej wagi na to, kto ich pilotuje, a na samą maszynę, czyniąc ją jeszcze bardziej mocarną i niemożliwą do zdjęcia przez człowieka, a jednak... Tym bardziej podkreśla to element, na którym "Heavy Object" opiera swoją akcję - dokonaniu tego cuda przez Qwenthur'a i Havię, który może i powtarza się od wątku do wątku (odcinki dzielą się w większości na trzy-epizodyczne misje), ale i tak stara się robić wrażenie. Bo nie liczy się "kogo" pokonali, ale "co", a pokonali zmechanizowane bestie, przez które cały świat i panujące nim zasady uległy zmianie. Oczywiście można zarzucić tej serii to, że nie zaprezentowała żadnej, ew. konkretnej fabuły głównej (gdyby się uprzeć jakaś tam główna fabuła wyszła na jaw w ostatnich odcinkach), intrygi wynikającej jak zwykle z samolubnych pobudek dowódców wrogich armii. Szczerze mówiąc nie liczy się nawet to kto między sobą walczy, gdzie, jak i po co - odcinki nawet jeśli nie stawiają wszystkich kart na akcję (duuuużo gadania o misjach, z których tak naprawdę nie wiele rozumiałam i nie wiele pamiętam, ale i tak były dla mnie wielce zajmujące i ciekawe), skupiają się na prostym schemacie misja --> narzekanie bohaterów --> kłopoty x10 --> genialny sukces --> kolejna misja. I co ciekawe, to i tak bawi, ale nie da się zaprzeczyć, że zasługa w tym głównych postaci, humoru i odrobinki wymuszanego zboczenia ;) To nie jest "Shirogane no Ishi: Argevollen" (>>recenzja<<), w którym ważne było dosłownie wszystko, nie tylko to, że Tokimune pokonał jakiś wrogi Trail Krieger. To nie było też "Aldnoah.Zero" (>>recenzja<<), w którym ciągłe sukcesy Inaho w końcu zaczynały działać widzowi na nerwy. "Heavy Object" dało radę dostarczyć widzowi ciągłej rozrywki nie ważne ile akcji posiadał każdy odcinek i nie ważne, że w rzeczywistości było to jedynie skakanie po świecie i niszczeniu kolejnych Obiektów. Przewidywalne jak mało co, ale i tak dobre show. Myślę, że nawet nie trzeba lubić tego gatunku (no chyba, że skomplikowane dialogi technologiczne Was odstraszają, ale uwierzcie mi na słowo... nie trzeba rozumieć, żeby się dobrze bawić ;)), żeby dojść do podobnych wniosków. Brawa więc dla bohaterów, bo to przecież ich zasługa ;)


Myśląc o grafice "Heavy Object" z jednej strony widzę dość zwyczajne projekty postaci, nie prezentujące sobą nic specjalnego, co mogłoby je jakkolwiek wybić na tle pozostałych serii 2015-ego roku, ale z drugiej strony naprawdę dobrze wykonane tła, które swoją największą świetność pokazywały w połączeniu z Obiektami i walkami z ich udziałem. Patrzyło się na to bardzo przyjemnie, więc mogę wybaczyć niedopracowanie postaci na rzecz urzekających scenerii. Co prawda nie dawały one takiego efektu za każdym razem, jednak było to naprawdę pojedyncze przypadki, kiedy dopatrzyłam się zejścia z tego poziomu, który wyznaczyły serii chociażby pierwsze odcinki. CG również bez zastrzeżeń. To była dobrze wykonana seria :) Jeśli chodzi o soundtrack to zwrócił moją uwagę już od początkowych minut. Śliczny i podniosły, choć nie wymuszający swojej obecności w każdej scenie, docierający do ucha widza w sposób raczej delikatny, ale tym bardziej urzekający. Biorąc pod uwagę, że piszę tę recenzję zdecydowanie zbyt późno (ale muszę przyznać, że jak na niebezpiecznie łypiący do mnie na zegarku deadline, moja wena mnie dzisiaj wręcz powala ;)), nie miałam czasu na przesłuchanie OSTa, ale nie mogę się już doczekać, kiedy jego utwory usłyszę w moich głośnikach jeszcze raz ;) Standardowo na tę ilość odcinków otrzymaliśmy także dwie pary piosenek początkowych i końcowych: openingi wykonane przez ALL OFF, z których pierwszy "One More Chance!!" ogromnie mi się spodobał (moje gusta) i zapadł w pamięci w przeciwieństwie do dość przeciętnego drugiego "Never Gave Up" oraz endingi, dość zwyczajne "Dear Brave" od Kano i "Kawaranai Tsuyosa" od Iguchi Yuki.


~Podsumowanie~
Very entertaining - tak napisałabym, gdybym pisała recenzję po angielsku (niby miałam to robić, ale nawet jeśli chęci są to czasu już nie ma) ;) Myślę, że Guren z "Owari no Serpah: Nagoya kessen-hen" (>>recenzja<<), który wygrał w kategorii mojego ulubionego bohatera podczas podsumowania końcowego (>>tutaj<<), miałby ogromną konkurencję, gdybym już wtedy zabrała się za "Heavy Object". Qwenthur i Havia są idealnym przykładem na to, że główni bohaterowie mogą zagwarantować serii drogę do sukcesu. Im się to jak najbardziej udało! Macie ochotę na dużo zabawy, a mecha Wam nie straszne? Koniecznie pomyślcie o zabraniu się za ten tytuł, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście! No a ja, takim pozytywnym akcentem, tą recenzją zakończyłam już Sezonowe Pozostałości 2014-2015 :) To było 12 tygodni (a mogło być trzynaście, ale "Garo: Guren no Tsuki" mnie pokonało... podejrzewam, że miałabym jeszcze większy problem z wyrobieniem się w czasie, gdybym zdecydowała się to ciągnąć) mniej lub bardziej powracania do pozostałych produkcji z poprzednich sezonów, Lata i Jesieni 2014, a także Zimy, Wiosny, Lata i Jesieni 2015. Teraz już jestem na czysto, haha! Nawet jeśli ucierpiał na tym sezon letni 2016, nie ma już nic co mogłoby mnie z tamtymi sezonami trzymać, prócz miłych wspomnień :) Za kilka miesięcy zakończymy kolejny pełen rok i w końcu nadejdzie również czas na Sezonowe Pozostałości 2016. Tak czy inaczej, dziękuję Wam za czytanie i komentowanie przez cały ten czas! Wszystkie recenzje znajdziecie w menu nad postami i co? I do zobaczenia następnym razem ;) Cieszę się, że udało mi się to skończyć przed studiami...

Fabuła: 3/5
Bohaterowie: 4,5/5
Grafika: 4/5
Muzyka: 5/5
Ocena ogólna: 4/5

Ocena końcowa: 8,2/10
A Wy co sądzicie o "Heavy Object"?

8. "Comet Lucifer" (3,6/10p)
7. "Dance with Devils" (5,2/10p)
4. "Heavy Object" (8,2/10p)
2. "Haikyuu!! 2nd Season" (9,2/10p)
1. "One Punch Man" (9,4/10p)


Pozdrawiam
Kusonoki Akane

4 komentarze:

  1. Kurde, nie lubię historii z mechami :/ Kompletnie mi nie podchodzą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak mi nie podchodzą idole, czarodziejki i większość serii z samymi babami ;) Normalka.

      Usuń
  2. Mi się seria spodobała szczególnie, że jest to "dziecko" jednego z moich ulubionych autorów. Hevia i Qwenthur byli bardzo zgranym duetem. :D Jedynie do czego mogłam bym się doczepić to to, że bohaterowie niszczyli wszystkie maszyny co jest wręcz absurdalne. xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ta, absurdalność poziom hard, ale przynajmniej dostarczało rozrywki ;)

      Usuń